niedziela, sierpnia 31, 2025

07. Listy

 

Zostaliśmy podzieleni na grupy i skierowani do naszych pierwszych zadań. Monter i Derpi poszli do hangarów odrzutowców, Gamoń i Młotek dostali mapy jakiejś wyspy z tego co widziałem, Gigi poczłapała do gabinetów medycznych jak na ścięcie. Ja zostałem z Eve w audytorium, które powoli zmieniało się w pokój analiz: wnieśliśmy tam szeroki stół, kilka stacji roboczych z dostępem do sieci okrętowej i parę innych sprzętów. Czekaliśmy teraz karnie na naszą mentorkę, zastanawiając się, czym to nas obdarzy.

Piszczenie kółek oznajmiło przybycie Doktorki. Ciągnęła ona za sobą mały wózek ze skrzynką o wymiarach około pięćdziesiąt na pięćdziesiąt centymetrów. Zatrzymała się przed stołem.
    - Kotuś, ty jesteś dobrze wyposażony: daj tę oto skrzyneczkę na stół. - Poobijane metalowe pudło wyglądało na bardzo ciężkie, na szczęście miało również uchwyt. Doktorka zaczęła operować kluczem przy jednym z otworów. - Swoją drogą dość dziwna ta twoja proteza, kiedy ci ją założyli, w sensie od kiedy ją masz…?
    - Od zawsze.
    - A tak w ogóle to ma być co? - Wtrąciła się Eve.
    - Jajco - oświadczyła z dumą Doktorka, gdy udało jej się aktywować kluczem jakiś mechanizm i boki pudła opadły, odsłaniając owalny, metalowy kształt w środku. - To jedna z ostatnich nagranych kapsuł, które miały polecieć na orbitę i być przesłane na Ziemię. Śmieszne, wiem - odpowiedziała doktorka, widząc nasze zdziwione miny.

Obecnie wysyłanie czegokolwiek na orbitę wydaje się być absurdalne. Sztuczna inteligencja zbombardowała wszystkie instalacje do tego zdolne piętnaście lat temu, jak również miasta, wioski, farmy, floty, wieże transmisyjne, serwerownie… Ze skupisk ludzkich przetrwał jedynie Sopel.

    - Esia zrobiła to co zrobiła i setki, albo i tysiące jakże ważnych informacji nie zostały wysłane na planetę, z której przybyliśmy.

Eve aż wzdrygnęło. Pieszczotliwego imienia sztucznej inteligencji “Esia” prawie nigdy się nie słyszało, to tak jak nazywać mordercę swojej rodziny “wujaszkiem”. To chyba miało nawet być imię żeńskie, no ale kto słyszał o imionach żeńskich kończących się na “a”?

    - Podobno dawno temu każdy mógł nagrać co tylko chciał, i to nawet anonimowo, i po prostu sobie wysłać. Jeśli uda się wam ten egzemplarz naprawić i odczytać, to pewnie zobaczycie niekoniecznie przyjemne treści - Doktorka znowu odruchowo próbowała się podrapać po metalowym czole - ale może akurat jest tam coś wartościowego, co może nam się przydać. To konkretne jajco w ogóle się nie aktywuje po podłączeniu i nikt za bardzo nie miał czasu się tym zająć, ale może wam się uda. Jakby coś, to mobilkujcie - rzuciła odwracając się od nas. Po chwili z korytarza dało się już tylko słyszeć pisk kółek wózka.



Siedziałem nad tym szajsem do dwudziestej piątej. Eve znalazła w bazie schematy i za pomocą narzędzi odsłoniłem gniazda; Doktorka nie powiedziała nam, jak mocno to cholerstwo jest uszkodzone. Gdyby oznajmiła, że poleciało na orbitę i spadło z powrotem, to wcale bym się nie zdziwił. W końcu jednak po paru modyfikacjach wtyczki i dołożeniu zmontowanego na szybko stabilizatora udało się doprowadzić napięcie. Zaskakująco delikatna i wybredna technologia jak na coś, co miało polecieć na orbitę. Przynajmniej system operacyjny tego ustrojstwa nie był niekompatybilny z naszym - na ekranie pojawiły się nam jakieś pliki, mniejsze i większe. Eve otworzyła pierwszy z nich i naszym oczom ukazała się kasza złożona z różnego rodzaju znaków.
Poszedłem spać, natomiast do ekranu przyspawała się Eve i zaczęła swoją część pracy.

    - Wstawaj - obudziło mnie mało subtelne szarpanie za ramię. - Chyba mam. - Oczy Eve świeciły się z ekscytacji, mimo niewątpliwego niewyspania.

Podszedłem do monitora.

    - Dekoder jajca nie działa, ale próbowałam oficjalnych tabel i jedna z nich przetłumaczyła to wszystko na ciągi cyfr i tu już mamy konkretny rezultat: liczby odnoszą się bezpośrednio do liter alfabetu. Większość wiadomości to zwykłe listy, więc można już zacząć czytać. - Spojrzała na mnie wyczekująco. Dostała rumieńców.
    - Ale jest więcej, prawda?
    - Oczywiście! Niektóre ciągi cyfr dawały bezsensowne wyniki. Trochę mi to zajęło, ale liczby odnoszą się do zupełnie innych tabel, a konkretniej do kluczy i ich pozycji w ideogramie.
    - Przepraszam, co?
    - Pionierzy używali wspólnego języka, ale w swoich społecznościach korzystali z tych, których używali na Ziemi. Niektóre języki zamiast alfabetów używają ideogramów, które muszą być dużo bardziej skomplikowanie, co nie?
    - Tak…?
    - Te ideogramy akurat poznałam na podstawie liczby kluczy, których jest 214… - Do Eve wreszcie dotarło, że nic z tego nie rozumiem. - No dobra, popatrz tu: te liczby oznaczają części składowe ideogramu, a te ich pozycję. Dzięki temu można odtworzyć ideogram. To jest taka instrukcja pokazująca który element trzeba wziąć i w którym miejscu umieścić, aby otrzymać wynik. Nie wszystko tak tu działa, bo jest jeszcze parę partykuł… Takich tak jakby parametrów lub warunków modyfikujących wyraz.
    - Aha! - Wreszcie zacząłem zaczynać rozumieć. Równocześnie cieszyłem się, że Eve to ogarnia, bo ja bym poległ marnie. Nie mogłem wyjść z podziwu.
    - Maszyna nie ze wszystkim sobie radzi, ale dzięki temu, co mam, mogę w miarę te teksty odczytać i zrozumieć. Najdłuższy z nich to ten dziennik czy pamiętnik, 異世界の日記、第一章、「不協和」...
    - Eee… a po naszemu?
    - “Pamiętnik z innego świata: rozdział pierwszy, >>Dysonans<<”.

***

Widzę kosmos. Gwiazdy, przestrzeń, piękny pas asteroidów, cudowną planetę pod nami. Tak wielu się tam przeniosło i po prostu tam mieszkają, żyją i umierają. Mówi się, że nie są tacy jak my, ale nigdy nie wierzyłam, nie przeszkadzało mi to. Natomiast to, co dzieje się tutaj, zaczyna mi przeszkadzać. On nie jest jeszcze przekonany, ale ja nie chcę tu zostać.

    - Kosmos? To jakieś zapiski z czasów pionierów? Mamy jakieś daty plików czy coś takiego?
    - Nie, system jajca nie zapisuje daty plików, nie wiem w sumie czemu.
    - Na Ziemi mają inny czas, może dlatego.

Przekonałam go. Babcia słusznie uczyła, że żołądek mężczyzny ma być pełny, a 金玉 opróżnione (─‿‿─)
Mamy miejsce w lądowniku, mówią, że to już pewnie ostatni, że więcej nie będzie. Nie mówię nikomu, że lecimy. Widziałam przemoc, widziałam martwych. Tak bardzo się boję.


    - Co to był ten wyraz nieprzetłumaczony?
    - Kiedyś ci powiem.

Przywitali mnie na lądowisku. Uściskali mnie, dali kosz z jedzeniem, zaprowadzili do mojego nowego mieszkania. Jest większe niż cały nasz sektor kapsuł. Jestem tu tak bardzo sama. Dlaczego nie przyszedł? Czy żyje?

O ile pamiętnik to do tej pory było tylko kilka fragmentów, tak teraz zapełniały go codzienne raporty: o sprzątaniu, pracy na różnych stanowiskach (praca na roli, biurowa, naprawa i konserwacja pojazdów i wiele innych). Czytaliśmy na zmianę i nie natrafiliśmy na nic wyjątkowego, aż dotarliśmy do końca.

Nie tak miało być. Dysonans, który czułam, nigdy nie zniknął. Jest nawet gorzej, tu też wszyscy się boją, wszędzie pojazdy wojskowe, transporty pocisków i zaopatrzenia na te wielkie statki. Drogie siostry i bracia z Ziemi, na pewno nie tego chcieliście. Miało być lepiej, inaczej. Przepraszam, że nie mam nic lepszego Wam do przekazania. Mają zawiesić wiadomości na czas nieokreślony. Gdy je przywrócą, to opiszę Wam dokładnie, co się działo w tym czasie.

    - I koniec wpisu. To chyba nawet nie zostało wysłane. Potem Ziemia nie dostała od nas żadnej więcej… - Zobaczyłem, że Eve ma łzy w oczach i postanowiłem się zamknąć.

***

Młodym to się teraz w dupach poprzewracało. Wszystko mają podstawione pod nos, a jeszcze im źle. Za moich czasów wszystko trzeba było robić samemu; mój ojciec, jeden z pionierów, uczył mnie fachu, własnymi rękami stawialiśmy tę stocznię. Potem weszły w użycie drukarki metalu i już wszystko szło z prefabrykatów, ale pierwsze szkielety wznosiliśmy sami. A potem piękne statki, kontenerowce przewożące nasze towary na inne kontynenty, to oczekiwanie, co inni osadnicy przyślą nam… to były czasy. Teraz już tego wszystkiego nie ma, drukuje się z czarnego metalu narzędzia wojny, odrzutowce, śmigłowce, inne duperszwance… Mój piękny kontenerowiec mają przerabiać na lotniskowiec, no życzę powodzenia, bo to nie ma prawa dobrze działać. No i teraz mamy to nazywać “okrętem”, a nie “statkiem”. Statek to statek, szkielet, kadłub, podkład. Jak kogoś to boli, to ma kotwicę wetkniętą za głęboko wiadomo gdzie.


    - Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, co będzie potem?
    - Przepraszam, co?
    - No… ćwiczenia, manewry, ale co potem? Jakaś akcja? Co będzie za dziesięć, dwadzieścia lat? Myślałeś o tym kiedyś?
    - Nie. Nigdy. Absolutnie.
    - A… aha. No okej.

Znowu wyszedł ze mnie stary zgred, ale nie usunę tego, co już napisałem. To nie jest do końca sprawiedliwe: ludzie wcześniej nie mieli zimnej fuzji, wody z powietrza, farm białka - podobno kiedyś trzeba było hodować zwierzęta i je zabijać na mięso, no co za barbarzyństwo. Które, jak się okazuje, dalej tkwi w człowieku: tu miało być inaczej, a wyszło jak zawsze. Wszyscy sieją panikę, boją się, że orbita będzie nas atakować. Tylko czym, ja się pytam? Kamieniami będą w nas rzucać? Ktoś ma własny interes w tym całym zamieszaniu, pewnie ci dziwacy z Sopla, nie znoszę tych kretynów.

    - Oni zdawali sobie sprawę z tego, co się stanie.
    - Nie wszyscy wierzyli, jak się okazuje, ale z drugiej strony co mieli zrobić?
    - Ktoś jednak miał dobre pomysły, ta cała flota i zbrojenia. Bez tego nie zostałoby nic.
    - Też nie do końca: Monter opowiadał, że choć wiele okrętów, które były podczas bombardowania w ruchu, ocalało, tak pływające miasta i okręty przy nich zacumowane poszły w proch. Były zbyt statycznym celem. Niektórych do dzisiaj jeszcze nie znaleźli, może nawet poszły na dno, choć były budowane na gęstych plamach czarnego oceanu.
    - Pływające miasta? Coś słyszałam o tym, ale nie wiem za bardzo…
    - Monter ci powie więcej, niż sobie tego życzysz, ma pewnie jeszcze model takiego miasta gdzieś u siebie…
    - Ma, widziałam.
    - Gdzie?! Kiedy?!
    - Jak byłam u niego. Drukował coś dla mnie, a potem Doktorka kazała nam przenieść jego rzeczy… głównie modele… do hangaru.
    - A. Aha.

W każdym razie, moi drodzy Ziemianie… zawiedliśmy was i siebie. Chcieliśmy dobrze i na początku tak właśnie było, ale potem znowu zaczęły się pieprzone podziały, które teraz niszczą to, co zbudowaliśmy. Stary już jestem. Będzie co będzie.


***

    - Miałaś rację, te duże pliki to zdjęcia, tylko jakoś dziwnie zakodowane czy tam skompresowane. - Dzięki Eve zacząłem rozumieć języki programowania, choć te wszystkie ideogramy, fleksje i wyjątki ludzkich języków pozostały dla mnie czarną magią.
    - Wyświetlenie tego trochę potrwa, bez gotowych tabel odwołań wszystko będzie musiało być przeliczane osobno… - Eve przełączała się między ekranami, monitorując postępy.
    - Ale wracając do tych języków, ideogramów, skąd ty to wiesz w ogóle?
    - To po prostu… zawsze mnie interesowało, tak jakoś. - Wzruszyła ramionami.

Zapadła niezręczna cisza.

    - Hej, mamy pierwsze zdjęcie, ciekawe co to je-

Zatkało mnie na chwilę. Eve uważnie przyjrzała się zdjęciu, a potem mnie.

    - Nie patrz tak na mnie, nie wiem, dlaczego ktoś miałby przesyłać zdjęcie swojego przyrodzenia przez spory kawałek wszechświata aż na Ziemię.
    - Jakby miał się czym chwalić. - Podsumowała.

Kolejne zdjęcia na szczęście były bardziej treściwe: miasta z rzędami równych, małych domków, hale fabryczne, potężne drukarki czarnego metalu, trochę pól uprawnych… No i dzieci. Wszędzie mnóstwo dzieci.

    - To jesteśmy… my. To jest nasze pokolenie.
    - Mogliśmy żyć w takich miastach, gdyby nie to wszystko… - Eve od czasu do czasu musiała robić sobie przerwy podczas czytania listów, ale zdjęcia były dla niej szczególnie ciężkie.
    - Jest jak jest - powiedziałem, bez szczególnego przekonania.

Chwila milczenia.

    - Mama mnie tego uczyła.
    - Co proszę?
    - Języka, wiesz, ideogramów.
    - Aha.
    - Pamiętam taką kolorową mobilkę, tak uczyła mnie rysować i czytać. Bardzo to lubiłam, chwaliła mnie, że jestem w tym dobra.

Obróciła się od ekranu w moją stronę.
    - Nie pamiętam wiele więcej oprócz tego domu i ogrodu, miałam tylko kilka lat. Samego bombardowania kompletnie nie pamiętam, dopiero potem jak już byłam na statku z innymi dziećmi. Czy tam okręcie.

Wyciągnąłem rękę w jej stronę, chyba chciałem wykonać gest pocieszenia, sam nie wiem. Przerwał nam dźwięk oznajmiający, że kolejne zdjęcie się wyrenderowało.

    - I co mamy tym razem? - Eve przesunęła się w stronę ekranu i kliknęła.
    - Znowu małe dzieci, tym razem kąpiące się w morzu… Nie jest czarne, tak przy okazji.
    - Nawet jest jakiś komentarz tekstowy, zaraz odkoduję, bo to coś prostego… “uohhhhhh”?
    - Chyba znowu jakiś kretyn marnuje pamięć urządzenia, trzeba zacząć kasować takie rzeczy. Powoli odniechciewa mi się patrzeć na kolejne…
    - Ale czekaj, na następnym jest coś innego… To jakaś góra? Ktoś się wybrał w głąb któregoś kontynentu?! Jak on to przysłał?

Podekscytowani byliśmy oboje.

    - Tu jest jeszcze plik tekstowy zaraz obok, dawaj odkodowanie…
    - “Wy głupie chuje”. Tego naprawdę nikt nie sprawdzał… - Człowiek naprawdę był już zmęczony. Po zapewnieniu anonimowości ludzie się nie kontrolowali w tym, co piszą.
    - Czytaj dalej - mimo to Eve była zainteresowana. - Tu musi być w końcu coś ciekawego.


Jeśli tyle dla was znaczy takie zaangażowanie jak moje… a zresztą, szkoda czasu na to wszystko. “Gatunek może być inwazyjny”? Sami jesteśmy gatunek inwazyjny i nikt się nie rzuca. Moje drony w końcu znalazły dogodne miejsce i tam właśnie wyruszam, po tylu latach upokorzeń. Nie macie dronów? To się walcie, bo ja wam mojej technologii nie dam. To durne jajco poleci na Ziemię i nikt z osadników tego nie przeczyta, co cieszy mnie niesamowicie. Już spakowałem wszystko do łazika, razem z laboratorium, komponentami, i własną drukarką. Żebym ja, wasz pieprzony dobroczyńca, musiał się prosić o czas pracy drukarki przemysłowej, to jest po prostu skandal na skalę kosmiczną. Ale ja nie będę nikogo o nic prosił, zabieram swoje zabawki i opuszczam to szambo. Mój plan to stworzenie samowystarczalnego ośrodka, gdzie będę mógł w spokoju pracować nad moimi pomysłami i prowadzić badania. I będę otoczony prawdziwymi przyjaciółmi, którym zapewnię wszystko, czego tylko będą potrzebowali. Żegnam ozięble. Jeśli jakiś kolega Ziemianin z otwartym umysłem to przeczyta i chciałby mnie odwiedzić, to zapraszam - podaję koordynaty…
    - Chyba wreszcie mamy coś wartościowego! Wrzuć to na mapę!

Żadnych map satelitarnych rzecz jasna nie mieliśmy, tylko to, co ocalało sprzed bombardowania, które zmieniło nieco geografię, ale koordynaty pokazywały pasmo górskie w głębi największego kontynentu, kawałek drogi od największego miasta, które kiedyś istniało na tej planecie.
Był to spory zawód, bo nie mieliśmy możliwości dotarcia tam - odrzutowiec ma zasięg, ale nie wyląduje. Baterie w mechach nie pozwalały na tak długi lot. Nie mieliśmy właściwego pojazdu.

    - Wreszcie coś, co możemy dodać do raportu, ale nie ma jeszcze powodu do alarmu. Warto jednak się zastanowić…
    - Patrz tutaj! Mamy kolejne zdjęcie!
    - O szlag. Mobilkuj po Doktorkę.

Ta po jakimś czasie przyszła do audytorium i zerknęła na najnowsze zdjęcie, które się wyrenderowało. W zamyśleniu podeszła do automatu hadwao, dało się słyszeć cichą eksplozję. Wyjęła z niego szklankę wody, przepłukała gardło.


    - Wiecie, co to jest?
    - No… pływające miasto?
    - Tak, jedno z pierwszych, jakie powstało.
    - Zgadza się, są koordynaty, jest też nazwa “FC-03”, czyli “floating city”...
    - Sierotki wy moje. - Zwróciła się do nas Doktorka. - To ostatnie miasto, którego nigdy nie znaleźliśmy. Mobilkuję do Kapitana.


niedziela, sierpnia 10, 2025

06. Modliszki


 

 

Po całym tym zamieszaniu wreszcie przyszedł czas na właściwe zajęcia. W audytorium, którego drzwi wyjęto z zawiasów a grodzie podparto metalowymi sztabami, Doktorka rozstawiła tablice dla każdego z nas i rozdała pisaki. Na mobilki dostaliśmy zestaw pytań do wyboru i musieliśmy wybrać trzy, które najbardziej nam pasują. Ja zacząłem rysować schematy elektroniczne oraz konwertować liczby na system binarny i szesnastkowy, bo wydało mi się to najłatwiejsze. Eve na tablicy po mojej lewej zaczęła pisać jakieś tajemnicze ideogramy, to chyba był obcy język - niewiele z tego zrozumiałem, ale szło jej to bardzo sprawnie i co chwila zerkałem z ukosa jak pruje z pisaniem symboli, które widziałem pierwszy raz w życiu.

Gigi po mojej prawej z kolei wściekle atakowała swoją tablicę rysując narządy wewnętrzne oraz pisząc formuły chemiczne. Nasza nowa mentorka najwyraźniej została jej nowym głównym wrogiem, bo tylko mruczała pod nosem, jak to faceci będą Doktorkę trzymać, a Gigi czerwonym mazakiem “wypisze jej >>C I P A<< na tym metalowym łbie”. Derpi stojący po jej prawej popatrzył tylko na mnie, wzruszyłem ramionami. Mój kolega jeszcze nie wybrał swoich pytań i drapał się po głowie, ale nawet nie miałem jak mu pomóc.

Monter rzecz jasna rzucił się na pytania dotyczące budowy lotniskowca, natomiast dwóch ostatnich z naszej grupy, którzy zawsze trzymali się razem, zaczęło na swoich tablicach kreślić mapy, symbole i strzałki, bo wybrali pytania dotyczące taktyki na polu walki.

Niższy i bardziej krępy z tej pary na imię miał Henri, ale wszyscy nazywali go Młotek - prawdopodobnie ze względu na fizjonomię sugerującą dość niski poziom inteligencji, ale nic bardziej mylnego: Młotek był w swoim żywiole i szalał z mazakiem po tablicy.

Jego kolega, wysoki i dość wątłej budowy mimo przyjmowanych witaminek, nazywał się Tell, ale zyskał też niewybredne przezwisko: Gamoń, ze względu na dość wolne odpowiedzi i reakcje na to, co się do niego mówi, podobno miał też pewne problemy z poruszaniem się i często wpadał na krzesła czy stoły, ku rozbawieniu otoczenia.

Odkąd się tu pojawiłem, Gamoń i Młotek trzymali się razem i spędzali każdą wolną chwilę (a wiele ich nie mieliśmy) przy jakiejś grze planszowej, czemu za bardzo się nie przyglądałem - dopiero teraz dodałem dwa do dwóch i zrozumiałem, że to były scenariusze strategiczne, bo mniej więcej to samo właśnie kreślili na swoich tablicach z zapałem i szybkością, której na pierwszy rzut oka trudno było się po nich spodziewać.

Wszyscy już skończyli oprócz Derpiego, który powoli skrobał odpowiedź na ostatnie wybrane przez siebie pytanie, gdy do audytorium weszła Doktorka. Omiotła wzrokiem nasze dokonania.

- Bardzo ładnie, sierotki wy moje - podsumowała. Czuć od niej było dziwny zapach, chyba wypaliła na pokładzie ten przeklęty zwinięty skrawek, albo kilka, jak nam tłumaczyła: “dla uspokojenia”. - Ćwiczenie trochę niepotrzebne, ale chciałam potwierdzić wasze wyniki na żywca. W sumie nic nowego… - Podeszła do tablicy Eve. - Wykrywanie wzorców, gramatyka innych języków, kody. Pięknie.

Tablica Gigi zawierała odpowiedzi na pytania z dziedziny biologii i medycyny, Doktorka podeszła i wskazała na naszą niską koleżankę palcem, uśmiechając się złośliwie.

- Kocham cię, Gremlinku. - Gigi nie kryła grymasu obrzydzenia.

Tablice Montera, Młotka i Gamonia tylko omiotła wzrokiem, ale na dłużej zatrzymała się przy tej Derpiego.

- No dobra. Każde z was ma konkretny talent, który na pewno dobrze wykorzystamy, na przykład ty zostaniesz moją asystentką, Gremlinku - posłała Gigi całusa, co zmieniło wyraz obrzydzenia w bezbrzeżne przerażenie. - Derpi jest tu trochę wyjątkiem: ma szeroką wiedzę z różnych dziedzin, aż trochę to dziwne jak dobrą, ale żadnej specjalizacji. No może poza awiacją.

Derpi też trochę się wystraszył, ale starał się tego po sobie nie pokazywać. Zresztą i tak przeczuwałem, że to tylko taki długi wstęp do tego, co Doktorka naprawdę zamierza powiedzieć i nie myliłem się.

- Ostatnio ktoś włączył system alarmowy i nam przerwano, no ale dobra. - Odruchowo zaczęła gmerać dłonią w kieszeni w poszukiwaniu skręta, którego już tam dawno nie było. - Ten tego, mamy wojnę, i generalnie nie idzie nam za dobrze, bo bombardowanie orbitalne prawie nas zmiotło, zniszczyło wszystkie instalacje naziemne, siły zbrojne i zrujnowało ekosystem planety.

Ta katastrofa miała miejsce jakieś piętnaście lat temu i niezbyt pamiętam te wydarzenia, ale czarnego oceanu pokrywającego większą część planety na przykład wcześniej nie było. Chyba.

- Walczymy tym, co mamy, ale desperackie czasy wymagają desperackich środków, że tak powiem… - Zamyśliła się. - No dobra, chcę wam pokazać, że choć od czasu bombardowania nie było żadnych kolejnych starć, to musimy cały czas się przygotowywać. I się bronić. Chodźcie za mną.

Szliśmy korytarzami przez hangary różnego typu odrzutowców, pieczołowicie remontowanych przez dziesiątki inżynierów. Monter nie mógł oderwać od nich wzroku, ale gdy weszliśmy do ostatniego hangaru to stanął jak wryty.

Stały tam mechy.

W specjalnie powiększonym hangarze stały dziesięciometrowe, humanoidalne kształty przytwierdzone do wielkich rusztowań. Rusztowania miały kilka wind umożliwiających mechanikom, i zapewne też pilotom, wygodny dostęp do całej konstrukcji. Zaraz, przecież pilotami mechów są…?

- Oddział Modliszek jest… specjalny. Bardzo. - Podjęła temat Doktorka. Mamy dziesięć mechów, Modliszek jest pięć. Mechy nie nadają się do sprawnej walki na powierzchni planety, nie przy tej grawitacji, ale przestrzeń kosmiczna to zupełnie inna sprawa. Jednak ze względu na przeciążenia nie każdy może je pilotować. - Wskazała palcem na korpus najbliższego robota, który zawierał kulistą kabinę. - Chodźcie.

Korytarz obok hangaru zalany był trupiobladym światłem.
- Teraz przedstawię was Modliszkom. Chcę was poprosić… o szacunek, szacunek dla ich poświęcenia. Należy im się za to całe cierpienie, które dla nas znoszą. - Chyba wszyscy byliśmy w szoku na tę nagłą zmianę tonu Doktorki. - Poświęciłyśmy… one poświęciły wiele i znoszą wielki ból, aby próbować nas ocalić. Możliwe, że są naszą jedyną nadzieją, bo to chyba nasz ostatni as w rękawie przeciw wrogowi.

Wszyscy słuchaliśmy z uwagą, a najbardziej przejęty był chyba Derpi. Doktorka wstukała kod i dodatkowo użyła swojej karty, odcisku dłoni i próbki głosu. Odczyt siatkówki był z przyczyn oczywistych niemożliwy.

Szliśmy kolejnym długim korytarzem, na końcu którego było wielkie pomieszczenie z wielkimi szybami, za którymi były jakieś fosforyzujące światła. Przed drzwiami na krześle siedziała wysoka, chuda niczym Doktorka kobieta z brązowymi włosami do ramion, ubrana w zielony mundur. Na głowie miała przepisową wojskową czapkę, przy pasie kaburę z pistoletem. W rękach ściskała bicz. Głowę miała opuszczoną i uznałem, że drzemała.

Doktorka zatrzymała się kilkanaście metrów przed wojskową.
- Witaj, Noin. Dalej nie śpisz w łóżku?
- Dalej. Semper fi, wiesz przecież. - Podniosła głowę i uśmiechnęła się blado. - Widzę, że masz gości.
- Tak, to nasze sierotki. Tak jak ci mówiłam: chcę im pokazać pełne spektrum tego, co robimy i co zapewne sami będą musieli w jakimś zakresie robić. I że wojna to bardzo smutna sprawa.

Noin i Doktorka przez chwilę milczały.

- Jestem Noin, nazywają mnie Twarda - wykonała gest mówiący “tak, wiem”. Przezwisk nie wybiera się samemu. Otaksowała nas wzrokiem.

- No dobra, wchodźcie - westchnęła i zaczęła kolejną procedurę otwierania drzwi, tym razem również pokazując swoją siatkówkę do odczytu. Trochę to trwało.

Czekaliśmy w skupieniu.

- Co to znaczy “semper fi”? - Szepnąłem do Eve.
- “Zawsze wierni” - odpowiedziała bez chwili wahania.

Weszliśmy wszyscy do pomieszczenia pełnego różnych sprzętów: pomp, filtrów, szafek z różnymi substancjami, ekranów z odczytami pomiarów. Za wielkimi szybami widzieliśmy wielkie, okrągłe wanny, wypełnione fosforyzującym światłem. Do każdej wanny spływały z sufitu pęki grubych kabli i rur. W każdej wannie była jakaś postać, prawie wyglądająca na człowieka - blada i chuda, z ramionami zakończonymi jakimiś długimi, ostro zakończonymi kośćmi zamiast dłoni. Głowy postaci od nosa w górę były zasłonięte hełmami, do których przypięte te wszystkie pęki kabli. Grube rury doczepione były do wanien.

- Oto Modliszki, o których na pewno słyszeliście już wcześniej. To są… moje koleżanki. Pracowałyśmy nad nowym napędem, który umożliwiłby manipulację grawitacją, ale straciłyśmy kontrolę nad obiektem. Jako młodsza asystentka spisywałam odczyty w pomieszczeniu obok, dlatego ucierpiałam najmniej, ale eksplozja poszatkowała resztę zespołu… - Spojrzała w górę na Noin.
- Byłam tam obserwatorem wojskowym. Osłoniły mnie. - Powiedziała Twarda. - Wyciągnęłam je jedna po drugiej.
- Wsadzili nas do tych wanien z płynem antybakteryjnym, mnie poskładali jak umieli. Z koleżankami nie poszło już tak dobrze, ale dalej utrzymujemy je przy życiu, na ich własne życzenie zresztą, bo każdy musi się przydać. One… cierpią, możliwe, że nie będą chciały z wami rozmawiać. Zresztą Trzy i Pięć nie mają już gardeł.
- Chcą, żeby nazywać je wyłącznie numerami, od jeden do pięć, od wanien, w których leżą - skrzywiła się Twarda. - Uszanujcie to proszę. Uszanujcie ich poświęcenie dla sprawy.

Drzwi odsunęły się i weszliśmy w ciszy, nie wiedząc dokładnie jak się zachować. W wannach leżało pięć kobiet: ich blade ciała były nagie, widzieliśmy małe piersi i nabrzmiałe brzuchy, do których podłączone były dodatkowe rury. Pod skórą pracowały jakieś pompy. Żadna nie miała nóg.

- To jest Jeden… - Doktorka szeptała, ale Jeden i tak ją usłyszała i skierowała swój hełm w naszą stronę, najwyraźniej wyrwana z drzemki. Wzdrygnęliśmy się.

- Zaraz, to przecież Inez! No czeeeść! Jak tam?! - Zaszczebiotała przyjaźnie i pomachała do nas długim kikutem dłoni. Byliśmy w szoku, łącznie z Doktorką. Twarda uśmiechała się szelmowsko.
- No cześć, Jeden… - Nasza mentorka rozglądała się w poszukiwaniu pomocy, ale w nas go na pewno nie znalazła. Pozostałe Modliszki też zaczęły się budzić.
- Inez przyszła!
- Nasza koleżanka!
- A co tak źle wyglądasz?
- Inezka-Pinezka!
- Płaska jak deska - mruknęła pod nosem Gigi, wykazując spory brak samokrytyki.

Trzy i Pięć mówić nie mogły, ale też zaczęły przyjaźnie machać kikutami w naszą stronę, odmachałem niepewnie. Za oczy najwyraźniej służyły im metalowe hełmy, które można było w razie czego odpiąć od pęków kabli.

- Dawno cię u nas nie było! - Zagadała Dwa.
- I przyprowadziłaś nam chłopów, ogiery pewnie - dodała Cztery.
- To znaczy, tego… - Nasza mentorka szarpnęła głową w stronę Noin. - Od kiedy takie są?!
- Od jakiegoś czasu. Na początku budziły się z marazmu na minutę czy dwie, co i wcześniej się zdarzało, ale od paru dni są jak dawniej, a może nawet i… bardziej. - Zerknęła w stronę Pięć, która machała w stronę Derpiego i zachęcała go, by podszedł bliżej. - Miałam cię wezwać, ale już zapowiedziałaś wizytę z podopiecznymi. Trochę się opóźniło ze względu na incydent, ale jest jak jest.

Doktorka w końcu się ogarnęła; podeszła do Jeden i zapytała prosto z mostu:

- Dlaczego?
- Duchy.
- Co proszę?
- Gdy masz duchy, to masz wszystko - uśmiechnęła się szeroko. Pozostałe Modliszki też wyglądały na szczęśliwe. - Każdy dzień był taki sam, okazyjnie ładowali nas do akwariów w mechach, żeby wykonać parę minut lotu. Ale podczas ostatniego coś się zmieniło, nie wiem, naprawiło… Mamy duchy. Tu w środku - ostrożnie wskazała kikutem na swoją bladą pierś. - One nam mówią, że wszystko będzie dobrze i że nie trzeba się bać. Żyjemy i to jest najważniejsze. Prawda?
- Prawda! - Ostro zakończone kikuty zostały uniesione w geście zwycięstwa.

Doktorka popatrzyła na Twardą i na nas.

- Ostatni lot miał miejsce podczas pojawienia się Skurwiela. - Poczułem się w obowiązku powiedzieć tę oczywistą rzecz.


***

Czekaliśmy na zewnątrz, aż Doktorka pożegna się z Modliszkami i wyjdzie do nas. Zamknęła drzwi za sobą i oparła się o ścianę, wzdychając ciężko.

- Emanacje Pierwotnych były do tej pory destrukcyjne, a teraz… - Odruchowo próbowała się podrapać po metalowym czole. Po chwili przypomniała sobie o naszej obecności. - Z jednej strony to są fantastyczne wieści, z drugiej trochę nie wyszło. - Zwróciła się do nas. - Chciałam wam pokazać tę paskudną stronę wojny, że nasze działania to również cierpienie i poświęcenie, abyście mieli pełną świadomość tego, co robimy, ale to akurat nie wyszło.

Zadumała się na chwilę.

- Zamiast tego powinnam wam pokazać, jak pozyskujemy białko. Może kiedyś.