niedziela, sierpnia 10, 2025

Modliszki


 

 

Po całym tym zamieszaniu wreszcie przyszedł czas na właściwe zajęcia. W audytorium, którego drzwi wyjęto z zawiasów a grodzie podparto metalowymi sztabami, Doktorka rozstawiła tablice dla każdego z nas i rozdała pisaki. Na mobilki dostaliśmy zestaw pytań do wyboru i musieliśmy wybrać trzy, które najbardziej nam pasują. Ja zacząłem rysować schematy elektroniczne oraz konwertować liczby na system binarny i szesnastkowy, bo wydało mi się to najłatwiejsze. Eve na tablicy po mojej lewej zaczęła pisać jakieś tajemnicze ideogramy, to chyba był obcy język - niewiele z tego zrozumiałem, ale szło jej to bardzo sprawnie i co chwila zerkałem z ukosa jak pruje z pisaniem symboli, które widziałem pierwszy raz w życiu.

Gigi po mojej prawej z kolei wściekle atakowała swoją tablicę rysując narządy wewnętrzne oraz pisząc formuły chemiczne. Nasza nowa mentorka najwyraźniej została jej nowym głównym wrogiem, bo tylko mruczała pod nosem, jak to faceci będą Doktorkę trzymać, a Gigi czerwonym mazakiem “wypisze jej >>C I P A<< na tym metalowym łbie”. Derpi stojący po jej prawej popatrzył tylko na mnie, wzruszyłem ramionami. Mój kolega jeszcze nie wybrał swoich pytań i drapał się po głowie, ale nawet nie miałem jak mu pomóc.

Monter rzecz jasna rzucił się na pytania dotyczące budowy lotniskowca, natomiast dwóch ostatnich z naszej grupy, którzy zawsze trzymali się razem, zaczęło na swoich tablicach kreślić mapy, symbole i strzałki, bo wybrali pytania dotyczące taktyki na polu walki.

Niższy i bardziej krępy z tej pary na imię miał Henri, ale wszyscy nazywali go Młotek - prawdopodobnie ze względu na fizjonomię sugerującą dość niski poziom inteligencji, ale nic bardziej mylnego: Młotek był w swoim żywiole i szalał z mazakiem po tablicy.

Jego kolega, wysoki i dość wątłej budowy mimo przyjmowanych witaminek, nazywał się Tell, ale zyskał też niewybredne przezwisko: Gamoń, ze względu na dość wolne odpowiedzi i reakcje na to, co się do niego mówi, podobno miał też pewne problemy z poruszaniem się i często wpadał na krzesła czy stoły, ku rozbawieniu otoczenia.

Odkąd się tu pojawiłem, Gamoń i Młotek trzymali się razem i spędzali każdą wolną chwilę (a wiele ich nie mieliśmy) przy jakiejś grze planszowej, czemu za bardzo się nie przyglądałem - dopiero teraz dodałem dwa do dwóch i zrozumiałem, że to były scenariusze strategiczne, bo mniej więcej to samo właśnie kreślili na swoich tablicach z zapałem i szybkością, której na pierwszy rzut oka trudno było się po nich spodziewać.

Wszyscy już skończyli oprócz Derpiego, który powoli skrobał odpowiedź na ostatnie wybrane przez siebie pytanie, gdy do audytorium weszła Doktorka. Omiotła wzrokiem nasze dokonania.

- Bardzo ładnie, sierotki wy moje - podsumowała. Czuć od niej było dziwny zapach, chyba wypaliła na pokładzie ten przeklęty zwinięty skrawek, albo kilka, jak nam tłumaczyła: “dla uspokojenia”. - Ćwiczenie trochę niepotrzebne, ale chciałam potwierdzić wasze wyniki na żywca. W sumie nic nowego… - Podeszła do tablicy Eve. - Wykrywanie wzorców, gramatyka innych języków, kody. Pięknie.

Tablica Gigi zawierała odpowiedzi na pytania z dziedziny biologii i medycyny, Doktorka podeszła i wskazała na naszą niską koleżankę palcem, uśmiechając się złośliwie.

- Kocham cię, Gremlinku. - Gigi nie kryła grymasu obrzydzenia.

Tablice Montera, Młotka i Gamonia tylko omiotła wzrokiem, ale na dłużej zatrzymała się przy tej Derpiego.

- No dobra. Każde z was ma konkretny talent, który na pewno dobrze wykorzystamy, na przykład ty zostaniesz moją asystentką, Gremlinku - posłała Gigi całusa, co zmieniło wyraz obrzydzenia w bezbrzeżne przerażenie. - Derpi jest tu trochę wyjątkiem: ma szeroką wiedzę z różnych dziedzin, aż trochę to dziwne jak dobrą, ale żadnej specjalizacji. No może poza awiacją.

Derpi też trochę się wystraszył, ale starał się tego po sobie nie pokazywać. Zresztą i tak przeczuwałem, że to tylko taki długi wstęp do tego, co Doktorka naprawdę zamierza powiedzieć i nie myliłem się.

- Ostatnio ktoś włączył system alarmowy i nam przerwano, no ale dobra. - Odruchowo zaczęła gmerać dłonią w kieszeni w poszukiwaniu skręta, którego już tam dawno nie było. - Ten tego, mamy wojnę, i generalnie nie idzie nam za dobrze, bo bombardowanie orbitalne prawie nas zmiotło, zniszczyło wszystkie instalacje naziemne, siły zbrojne i zrujnowało ekosystem planety.

Ta katastrofa miała miejsce jakieś piętnaście lat temu i niezbyt pamiętam te wydarzenia, ale czarnego oceanu pokrywającego większą część planety na przykład wcześniej nie było. Chyba.

- Walczymy tym, co mamy, ale desperackie czasy wymagają desperackich środków, że tak powiem… - Zamyśliła się. - No dobra, chcę wam pokazać, że choć od czasu bombardowania nie było żadnych kolejnych starć, to musimy cały czas się przygotowywać. I się bronić. Chodźcie za mną.

Szliśmy korytarzami przez hangary różnego typu odrzutowców, pieczołowicie remontowanych przez dziesiątki inżynierów. Monter nie mógł oderwać od nich wzroku, ale gdy weszliśmy do ostatniego hangaru to stanął jak wryty.

Stały tam mechy.

W specjalnie powiększonym hangarze stały dziesięciometrowe, humanoidalne kształty przytwierdzone do wielkich rusztowań. Rusztowania miały kilka wind umożliwiających mechanikom, i zapewne też pilotom, wygodny dostęp do całej konstrukcji. Zaraz, przecież pilotami mechów są…?

- Oddział Modliszek jest… specjalny. Bardzo. - Podjęła temat Doktorka. Mamy dziesięć mechów, Modliszek jest pięć. Mechy nie nadają się do sprawnej walki na powierzchni planety, nie przy tej grawitacji, ale przestrzeń kosmiczna to zupełnie inna sprawa. Jednak ze względu na przeciążenia nie każdy może je pilotować. - Wskazała palcem na korpus najbliższego robota, który zawierał kulistą kabinę. - Chodźcie.

Korytarz obok hangaru zalany był trupiobladym światłem.
- Teraz przedstawię was Modliszkom. Chcę was poprosić… o szacunek, szacunek dla ich poświęcenia. Należy im się za to całe cierpienie, które dla nas znoszą. - Chyba wszyscy byliśmy w szoku na tę nagłą zmianę tonu Doktorki. - Poświęciłyśmy… one poświęciły wiele i znoszą wielki ból, aby próbować nas ocalić. Możliwe, że są naszą jedyną nadzieją, bo to chyba nasz ostatni as w rękawie przeciw wrogowi.

Wszyscy słuchaliśmy z uwagą, a najbardziej przejęty był chyba Derpi. Doktorka wstukała kod i dodatkowo użyła swojej karty, odcisku dłoni i próbki głosu. Odczyt siatkówki był z przyczyn oczywistych niemożliwy.

Szliśmy kolejnym długim korytarzem, na końcu którego było wielkie pomieszczenie z wielkimi szybami, za którymi były jakieś fosforyzujące światła. Przed drzwiami na krześle siedziała wysoka, chuda niczym Doktorka kobieta z brązowymi włosami do ramion, ubrana w zielony mundur. Na głowie miała przepisową wojskową czapkę, przy pasie kaburę z pistoletem. W rękach ściskała bicz. Głowę miała opuszczoną i uznałem, że drzemała.

Doktorka zatrzymała się kilkanaście metrów przed wojskową.
- Witaj, Noin. Dalej nie śpisz w łóżku?
- Dalej. Semper fi, wiesz przecież. - Podniosła głowę i uśmiechnęła się blado. - Widzę, że masz gości.
- Tak, to nasze sierotki. Tak jak ci mówiłam: chcę im pokazać pełne spektrum tego, co robimy i co zapewne sami będą musieli w jakimś zakresie robić. I że wojna to bardzo smutna sprawa.

Noin i Doktorka przez chwilę milczały.

- Jestem Noin, nazywają mnie Twarda - wykonała gest mówiący “tak, wiem”. Przezwisk nie wybiera się samemu. Otaksowała nas wzrokiem.

- No dobra, wchodźcie - westchnęła i zaczęła kolejną procedurę otwierania drzwi, tym razem również pokazując swoją siatkówkę do odczytu. Trochę to trwało.

Czekaliśmy w skupieniu.

- Co to znaczy “semper fi”? - Szepnąłem do Eve.
- “Zawsze wierni” - odpowiedziała bez chwili wahania.

Weszliśmy wszyscy do pomieszczenia pełnego różnych sprzętów: pomp, filtrów, szafek z różnymi substancjami, ekranów z odczytami pomiarów. Za wielkimi szybami widzieliśmy wielkie, okrągłe wanny, wypełnione fosforyzującym światłem. Do każdej wanny spływały z sufitu pęki grubych kabli i rur. W każdej wannie była jakaś postać, prawie wyglądająca na człowieka - blada i chuda, z ramionami zakończonymi jakimiś długimi, ostro zakończonymi kośćmi zamiast dłoni. Głowy postaci od nosa w górę były zasłonięte hełmami, do których przypięte te wszystkie pęki kabli. Grube rury doczepione były do wanien.

- Oto Modliszki, o których na pewno słyszeliście już wcześniej. To są… moje koleżanki. Pracowałyśmy nad nowym napędem, który umożliwiłby manipulację grawitacją, ale straciłyśmy kontrolę nad obiektem. Jako młodsza asystentka spisywałam odczyty w pomieszczeniu obok, dlatego ucierpiałam najmniej, ale eksplozja poszatkowała resztę zespołu… - Spojrzała w górę na Noin.
- Byłam tam obserwatorem wojskowym. Osłoniły mnie. - Powiedziała Twarda. - Wyciągnęłam je jedna po drugiej.
- Wsadzili nas do tych wanien z płynem antybakteryjnym, mnie poskładali jak umieli. Z koleżankami nie poszło już tak dobrze, ale dalej utrzymujemy je przy życiu, na ich własne życzenie zresztą, bo każdy musi się przydać. One… cierpią, możliwe, że nie będą chciały z wami rozmawiać. Zresztą Trzy i Pięć nie mają już gardeł.
- Chcą, żeby nazywać je wyłącznie numerami, od jeden do pięć, od wanien, w których leżą - skrzywiła się Twarda. - Uszanujcie to proszę. Uszanujcie ich poświęcenie dla sprawy.

Drzwi odsunęły się i weszliśmy w ciszy, nie wiedząc dokładnie jak się zachować. W wannach leżało pięć kobiet: ich blade ciała były nagie, widzieliśmy małe piersi i nabrzmiałe brzuchy, do których podłączone były dodatkowe rury. Pod skórą pracowały jakieś pompy. Żadna nie miała nóg.

- To jest Jeden… - Doktorka szeptała, ale Jeden i tak ją usłyszała i skierowała swój hełm w naszą stronę, najwyraźniej wyrwana z drzemki. Wzdrygnęliśmy się.

- Zaraz, to przecież Inez! No czeeeść! Jak tam?! - Zaszczebiotała przyjaźnie i pomachała do nas długim kikutem dłoni. Byliśmy w szoku, łącznie z Doktorką. Twarda uśmiechała się szelmowsko.
- No cześć, Jeden… - Nasza mentorka rozglądała się w poszukiwaniu pomocy, ale w nas go na pewno nie znalazła. Pozostałe Modliszki też zaczęły się budzić.
- Inez przyszła!
- Nasza koleżanka!
- A co tak źle wyglądasz?
- Inezka-Pinezka!
- Płaska jak deska - mruknęła pod nosem Gigi, wykazując spory brak samokrytyki.

Trzy i Pięć mówić nie mogły, ale też zaczęły przyjaźnie machać kikutami w naszą stronę, odmachałem niepewnie. Za oczy najwyraźniej służyły im metalowe hełmy, które można było w razie czego odpiąć od pęków kabli.

- Dawno cię u nas nie było! - Zagadała Dwa.
- I przyprowadziłaś nam chłopów, ogiery pewnie - dodała Cztery.
- To znaczy, tego… - Nasza mentorka szarpnęła głową w stronę Noin. - Od kiedy takie są?!
- Od jakiegoś czasu. Na początku budziły się z marazmu na minutę czy dwie, co i wcześniej się zdarzało, ale od paru dni są jak dawniej, a może nawet i… bardziej. - Zerknęła w stronę Pięć, która machała w stronę Derpiego i zachęcała go, by podszedł bliżej. - Miałam cię wezwać, ale już zapowiedziałaś wizytę z podopiecznymi. Trochę się opóźniło ze względu na incydent, ale jest jak jest.

Doktorka w końcu się ogarnęła; podeszła do Jeden i zapytała prosto z mostu:

- Dlaczego?
- Duchy.
- Co proszę?
- Gdy masz duchy, to masz wszystko - uśmiechnęła się szeroko. Pozostałe Modliszki też wyglądały na szczęśliwe. - Każdy dzień był taki sam, okazyjnie ładowali nas do akwariów w mechach, żeby wykonać parę minut lotu. Ale podczas ostatniego coś się zmieniło, nie wiem, naprawiło… Mamy duchy. Tu w środku - ostrożnie wskazała kikutem na swoją bladą pierś. - One nam mówią, że wszystko będzie dobrze i że nie trzeba się bać. Żyjemy i to jest najważniejsze. Prawda?
- Prawda! - Ostro zakończone kikuty zostały uniesione w geście zwycięstwa.

Doktorka popatrzyła na Twardą i na nas.

- Ostatni lot miał miejsce podczas pojawienia się Skurwiela. - Poczułem się w obowiązku powiedzieć tę oczywistą rzecz.


***

Czekaliśmy na zewnątrz, aż Doktorka pożegna się z Modliszkami i wyjdzie do nas. Zamknęła drzwi za sobą i oparła się o ścianę, wzdychając ciężko.

- Emanacje Pierwotnych były do tej pory destrukcyjne, a teraz… - Odruchowo próbowała się podrapać po metalowym czole. Po chwili przypomniała sobie o naszej obecności. - Z jednej strony to są fantastyczne wieści, z drugiej trochę nie wyszło. - Zwróciła się do nas. - Chciałam wam pokazać tę paskudną stronę wojny, że nasze działania to również cierpienie i poświęcenie, abyście mieli pełną świadomość tego, co robimy, ale to akurat nie wyszło.

Zadumała się na chwilę.

- Zamiast tego powinnam wam pokazać, jak pozyskujemy białko. Może kiedyś.