niedziela, sierpnia 31, 2025

07. Listy

 

Zostaliśmy podzieleni na grupy i skierowani do naszych pierwszych zadań. Monter i Derpi poszli do hangarów odrzutowców, Gamoń i Młotek dostali mapy jakiejś wyspy z tego co widziałem, Gigi poczłapała do gabinetów medycznych jak na ścięcie. Ja zostałem z Eve w audytorium, które powoli zmieniało się w pokój analiz: wnieśliśmy tam szeroki stół, kilka stacji roboczych z dostępem do sieci okrętowej i parę innych sprzętów. Czekaliśmy teraz karnie na naszą mentorkę, zastanawiając się, czym to nas obdarzy.

Piszczenie kółek oznajmiło przybycie Doktorki. Ciągnęła ona za sobą mały wózek ze skrzynką o wymiarach około pięćdziesiąt na pięćdziesiąt centymetrów. Zatrzymała się przed stołem.
    - Kotuś, ty jesteś dobrze wyposażony: daj tę oto skrzyneczkę na stół. - Poobijane metalowe pudło wyglądało na bardzo ciężkie, na szczęście miało również uchwyt. Doktorka zaczęła operować kluczem przy jednym z otworów. - Swoją drogą dość dziwna ta twoja proteza, kiedy ci ją założyli, w sensie od kiedy ją masz…?
    - Od zawsze.
    - A tak w ogóle to ma być co? - Wtrąciła się Eve.
    - Jajco - oświadczyła z dumą Doktorka, gdy udało jej się aktywować kluczem jakiś mechanizm i boki pudła opadły, odsłaniając owalny, metalowy kształt w środku. - To jedna z ostatnich nagranych kapsuł, które miały polecieć na orbitę i być przesłane na Ziemię. Śmieszne, wiem - odpowiedziała doktorka, widząc nasze zdziwione miny.

Obecnie wysyłanie czegokolwiek na orbitę wydaje się być absurdalne. Sztuczna inteligencja zbombardowała wszystkie instalacje do tego zdolne piętnaście lat temu, jak również miasta, wioski, farmy, floty, wieże transmisyjne, serwerownie… Ze skupisk ludzkich przetrwał jedynie Sopel.

    - Esia zrobiła to co zrobiła i setki, albo i tysiące jakże ważnych informacji nie zostały wysłane na planetę, z której przybyliśmy.

Eve aż wzdrygnęło. Pieszczotliwego imienia sztucznej inteligencji “Esia” prawie nigdy się nie słyszało, to tak jak nazywać mordercę swojej rodziny “wujaszkiem”. To chyba miało nawet być imię żeńskie, no ale kto słyszał o imionach żeńskich kończących się na “a”?

    - Podobno dawno temu każdy mógł nagrać co tylko chciał, i to nawet anonimowo, i po prostu sobie wysłać. Jeśli uda się wam ten egzemplarz naprawić i odczytać, to pewnie zobaczycie niekoniecznie przyjemne treści - Doktorka znowu odruchowo próbowała się podrapać po metalowym czole - ale może akurat jest tam coś wartościowego, co może nam się przydać. To konkretne jajco w ogóle się nie aktywuje po podłączeniu i nikt za bardzo nie miał czasu się tym zająć, ale może wam się uda. Jakby coś, to mobilkujcie - rzuciła odwracając się od nas. Po chwili z korytarza dało się już tylko słyszeć pisk kółek wózka.



Siedziałem nad tym szajsem do dwudziestej piątej. Eve znalazła w bazie schematy i za pomocą narzędzi odsłoniłem gniazda; Doktorka nie powiedziała nam, jak mocno to cholerstwo jest uszkodzone. Gdyby oznajmiła, że poleciało na orbitę i spadło z powrotem, to wcale bym się nie zdziwił. W końcu jednak po paru modyfikacjach wtyczki i dołożeniu zmontowanego na szybko stabilizatora udało się doprowadzić napięcie. Zaskakująco delikatna i wybredna technologia jak na coś, co miało polecieć na orbitę. Przynajmniej system operacyjny tego ustrojstwa nie był niekompatybilny z naszym - na ekranie pojawiły się nam jakieś pliki, mniejsze i większe. Eve otworzyła pierwszy z nich i naszym oczom ukazała się kasza złożona z różnego rodzaju znaków.
Poszedłem spać, natomiast do ekranu przyspawała się Eve i zaczęła swoją część pracy.

    - Wstawaj - obudziło mnie mało subtelne szarpanie za ramię. - Chyba mam. - Oczy Eve świeciły się z ekscytacji, mimo niewątpliwego niewyspania.

Podszedłem do monitora.

    - Dekoder jajca nie działa, ale próbowałam oficjalnych tabel i jedna z nich przetłumaczyła to wszystko na ciągi cyfr i tu już mamy konkretny rezultat: liczby odnoszą się bezpośrednio do liter alfabetu. Większość wiadomości to zwykłe listy, więc można już zacząć czytać. - Spojrzała na mnie wyczekująco. Dostała rumieńców.
    - Ale jest więcej, prawda?
    - Oczywiście! Niektóre ciągi cyfr dawały bezsensowne wyniki. Trochę mi to zajęło, ale liczby odnoszą się do zupełnie innych tabel, a konkretniej do kluczy i ich pozycji w ideogramie.
    - Przepraszam, co?
    - Pionierzy używali wspólnego języka, ale w swoich społecznościach korzystali z tych, których używali na Ziemi. Niektóre języki zamiast alfabetów używają ideogramów, które muszą być dużo bardziej skomplikowanie, co nie?
    - Tak…?
    - Te ideogramy akurat poznałam na podstawie liczby kluczy, których jest 214… - Do Eve wreszcie dotarło, że nic z tego nie rozumiem. - No dobra, popatrz tu: te liczby oznaczają części składowe ideogramu, a te ich pozycję. Dzięki temu można odtworzyć ideogram. To jest taka instrukcja pokazująca który element trzeba wziąć i w którym miejscu umieścić, aby otrzymać wynik. Nie wszystko tak tu działa, bo jest jeszcze parę partykuł… Takich tak jakby parametrów lub warunków modyfikujących wyraz.
    - Aha! - Wreszcie zacząłem zaczynać rozumieć. Równocześnie cieszyłem się, że Eve to ogarnia, bo ja bym poległ marnie. Nie mogłem wyjść z podziwu.
    - Maszyna nie ze wszystkim sobie radzi, ale dzięki temu, co mam, mogę w miarę te teksty odczytać i zrozumieć. Najdłuższy z nich to ten dziennik czy pamiętnik, 異世界の日記、第一章、「不協和」...
    - Eee… a po naszemu?
    - “Pamiętnik z innego świata: rozdział pierwszy, >>Dysonans<<”.

***

Widzę kosmos. Gwiazdy, przestrzeń, piękny pas asteroidów, cudowną planetę pod nami. Tak wielu się tam przeniosło i po prostu tam mieszkają, żyją i umierają. Mówi się, że nie są tacy jak my, ale nigdy nie wierzyłam, nie przeszkadzało mi to. Natomiast to, co dzieje się tutaj, zaczyna mi przeszkadzać. On nie jest jeszcze przekonany, ale ja nie chcę tu zostać.

    - Kosmos? To jakieś zapiski z czasów pionierów? Mamy jakieś daty plików czy coś takiego?
    - Nie, system jajca nie zapisuje daty plików, nie wiem w sumie czemu.
    - Na Ziemi mają inny czas, może dlatego.

Przekonałam go. Babcia słusznie uczyła, że żołądek mężczyzny ma być pełny, a 金玉 opróżnione (─‿‿─)
Mamy miejsce w lądowniku, mówią, że to już pewnie ostatni, że więcej nie będzie. Nie mówię nikomu, że lecimy. Widziałam przemoc, widziałam martwych. Tak bardzo się boję.


    - Co to był ten wyraz nieprzetłumaczony?
    - Kiedyś ci powiem.

Przywitali mnie na lądowisku. Uściskali mnie, dali kosz z jedzeniem, zaprowadzili do mojego nowego mieszkania. Jest większe niż cały nasz sektor kapsuł. Jestem tu tak bardzo sama. Dlaczego nie przyszedł? Czy żyje?

O ile pamiętnik to do tej pory było tylko kilka fragmentów, tak teraz zapełniały go codzienne raporty: o sprzątaniu, pracy na różnych stanowiskach (praca na roli, biurowa, naprawa i konserwacja pojazdów i wiele innych). Czytaliśmy na zmianę i nie natrafiliśmy na nic wyjątkowego, aż dotarliśmy do końca.

Nie tak miało być. Dysonans, który czułam, nigdy nie zniknął. Jest nawet gorzej, tu też wszyscy się boją, wszędzie pojazdy wojskowe, transporty pocisków i zaopatrzenia na te wielkie statki. Drogie siostry i bracia z Ziemi, na pewno nie tego chcieliście. Miało być lepiej, inaczej. Przepraszam, że nie mam nic lepszego Wam do przekazania. Mają zawiesić wiadomości na czas nieokreślony. Gdy je przywrócą, to opiszę Wam dokładnie, co się działo w tym czasie.

    - I koniec wpisu. To chyba nawet nie zostało wysłane. Potem Ziemia nie dostała od nas żadnej więcej… - Zobaczyłem, że Eve ma łzy w oczach i postanowiłem się zamknąć.

***

Młodym to się teraz w dupach poprzewracało. Wszystko mają podstawione pod nos, a jeszcze im źle. Za moich czasów wszystko trzeba było robić samemu; mój ojciec, jeden z pionierów, uczył mnie fachu, własnymi rękami stawialiśmy tę stocznię. Potem weszły w użycie drukarki metalu i już wszystko szło z prefabrykatów, ale pierwsze szkielety wznosiliśmy sami. A potem piękne statki, kontenerowce przewożące nasze towary na inne kontynenty, to oczekiwanie, co inni osadnicy przyślą nam… to były czasy. Teraz już tego wszystkiego nie ma, drukuje się z czarnego metalu narzędzia wojny, odrzutowce, śmigłowce, inne duperszwance… Mój piękny kontenerowiec mają przerabiać na lotniskowiec, no życzę powodzenia, bo to nie ma prawa dobrze działać. No i teraz mamy to nazywać “okrętem”, a nie “statkiem”. Statek to statek, szkielet, kadłub, podkład. Jak kogoś to boli, to ma kotwicę wetkniętą za głęboko wiadomo gdzie.


    - Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, co będzie potem?
    - Przepraszam, co?
    - No… ćwiczenia, manewry, ale co potem? Jakaś akcja? Co będzie za dziesięć, dwadzieścia lat? Myślałeś o tym kiedyś?
    - Nie. Nigdy. Absolutnie.
    - A… aha. No okej.

Znowu wyszedł ze mnie stary zgred, ale nie usunę tego, co już napisałem. To nie jest do końca sprawiedliwe: ludzie wcześniej nie mieli zimnej fuzji, wody z powietrza, farm białka - podobno kiedyś trzeba było hodować zwierzęta i je zabijać na mięso, no co za barbarzyństwo. Które, jak się okazuje, dalej tkwi w człowieku: tu miało być inaczej, a wyszło jak zawsze. Wszyscy sieją panikę, boją się, że orbita będzie nas atakować. Tylko czym, ja się pytam? Kamieniami będą w nas rzucać? Ktoś ma własny interes w tym całym zamieszaniu, pewnie ci dziwacy z Sopla, nie znoszę tych kretynów.

    - Oni zdawali sobie sprawę z tego, co się stanie.
    - Nie wszyscy wierzyli, jak się okazuje, ale z drugiej strony co mieli zrobić?
    - Ktoś jednak miał dobre pomysły, ta cała flota i zbrojenia. Bez tego nie zostałoby nic.
    - Też nie do końca: Monter opowiadał, że choć wiele okrętów, które były podczas bombardowania w ruchu, ocalało, tak pływające miasta i okręty przy nich zacumowane poszły w proch. Były zbyt statycznym celem. Niektórych do dzisiaj jeszcze nie znaleźli, może nawet poszły na dno, choć były budowane na gęstych plamach czarnego oceanu.
    - Pływające miasta? Coś słyszałam o tym, ale nie wiem za bardzo…
    - Monter ci powie więcej, niż sobie tego życzysz, ma pewnie jeszcze model takiego miasta gdzieś u siebie…
    - Ma, widziałam.
    - Gdzie?! Kiedy?!
    - Jak byłam u niego. Drukował coś dla mnie, a potem Doktorka kazała nam przenieść jego rzeczy… głównie modele… do hangaru.
    - A. Aha.

W każdym razie, moi drodzy Ziemianie… zawiedliśmy was i siebie. Chcieliśmy dobrze i na początku tak właśnie było, ale potem znowu zaczęły się pieprzone podziały, które teraz niszczą to, co zbudowaliśmy. Stary już jestem. Będzie co będzie.


***

    - Miałaś rację, te duże pliki to zdjęcia, tylko jakoś dziwnie zakodowane czy tam skompresowane. - Dzięki Eve zacząłem rozumieć języki programowania, choć te wszystkie ideogramy, fleksje i wyjątki ludzkich języków pozostały dla mnie czarną magią.
    - Wyświetlenie tego trochę potrwa, bez gotowych tabel odwołań wszystko będzie musiało być przeliczane osobno… - Eve przełączała się między ekranami, monitorując postępy.
    - Ale wracając do tych języków, ideogramów, skąd ty to wiesz w ogóle?
    - To po prostu… zawsze mnie interesowało, tak jakoś. - Wzruszyła ramionami.

Zapadła niezręczna cisza.

    - Hej, mamy pierwsze zdjęcie, ciekawe co to je-

Zatkało mnie na chwilę. Eve uważnie przyjrzała się zdjęciu, a potem mnie.

    - Nie patrz tak na mnie, nie wiem, dlaczego ktoś miałby przesyłać zdjęcie swojego przyrodzenia przez spory kawałek wszechświata aż na Ziemię.
    - Jakby miał się czym chwalić. - Podsumowała.

Kolejne zdjęcia na szczęście były bardziej treściwe: miasta z rzędami równych, małych domków, hale fabryczne, potężne drukarki czarnego metalu, trochę pól uprawnych… No i dzieci. Wszędzie mnóstwo dzieci.

    - To jesteśmy… my. To jest nasze pokolenie.
    - Mogliśmy żyć w takich miastach, gdyby nie to wszystko… - Eve od czasu do czasu musiała robić sobie przerwy podczas czytania listów, ale zdjęcia były dla niej szczególnie ciężkie.
    - Jest jak jest - powiedziałem, bez szczególnego przekonania.

Chwila milczenia.

    - Mama mnie tego uczyła.
    - Co proszę?
    - Języka, wiesz, ideogramów.
    - Aha.
    - Pamiętam taką kolorową mobilkę, tak uczyła mnie rysować i czytać. Bardzo to lubiłam, chwaliła mnie, że jestem w tym dobra.

Obróciła się od ekranu w moją stronę.
    - Nie pamiętam wiele więcej oprócz tego domu i ogrodu, miałam tylko kilka lat. Samego bombardowania kompletnie nie pamiętam, dopiero potem jak już byłam na statku z innymi dziećmi. Czy tam okręcie.

Wyciągnąłem rękę w jej stronę, chyba chciałem wykonać gest pocieszenia, sam nie wiem. Przerwał nam dźwięk oznajmiający, że kolejne zdjęcie się wyrenderowało.

    - I co mamy tym razem? - Eve przesunęła się w stronę ekranu i kliknęła.
    - Znowu małe dzieci, tym razem kąpiące się w morzu… Nie jest czarne, tak przy okazji.
    - Nawet jest jakiś komentarz tekstowy, zaraz odkoduję, bo to coś prostego… “uohhhhhh”?
    - Chyba znowu jakiś kretyn marnuje pamięć urządzenia, trzeba zacząć kasować takie rzeczy. Powoli odniechciewa mi się patrzeć na kolejne…
    - Ale czekaj, na następnym jest coś innego… To jakaś góra? Ktoś się wybrał w głąb któregoś kontynentu?! Jak on to przysłał?

Podekscytowani byliśmy oboje.

    - Tu jest jeszcze plik tekstowy zaraz obok, dawaj odkodowanie…
    - “Wy głupie chuje”. Tego naprawdę nikt nie sprawdzał… - Człowiek naprawdę był już zmęczony. Po zapewnieniu anonimowości ludzie się nie kontrolowali w tym, co piszą.
    - Czytaj dalej - mimo to Eve była zainteresowana. - Tu musi być w końcu coś ciekawego.


Jeśli tyle dla was znaczy takie zaangażowanie jak moje… a zresztą, szkoda czasu na to wszystko. “Gatunek może być inwazyjny”? Sami jesteśmy gatunek inwazyjny i nikt się nie rzuca. Moje drony w końcu znalazły dogodne miejsce i tam właśnie wyruszam, po tylu latach upokorzeń. Nie macie dronów? To się walcie, bo ja wam mojej technologii nie dam. To durne jajco poleci na Ziemię i nikt z osadników tego nie przeczyta, co cieszy mnie niesamowicie. Już spakowałem wszystko do łazika, razem z laboratorium, komponentami, i własną drukarką. Żebym ja, wasz pieprzony dobroczyńca, musiał się prosić o czas pracy drukarki przemysłowej, to jest po prostu skandal na skalę kosmiczną. Ale ja nie będę nikogo o nic prosił, zabieram swoje zabawki i opuszczam to szambo. Mój plan to stworzenie samowystarczalnego ośrodka, gdzie będę mógł w spokoju pracować nad moimi pomysłami i prowadzić badania. I będę otoczony prawdziwymi przyjaciółmi, którym zapewnię wszystko, czego tylko będą potrzebowali. Żegnam ozięble. Jeśli jakiś kolega Ziemianin z otwartym umysłem to przeczyta i chciałby mnie odwiedzić, to zapraszam - podaję koordynaty…
    - Chyba wreszcie mamy coś wartościowego! Wrzuć to na mapę!

Żadnych map satelitarnych rzecz jasna nie mieliśmy, tylko to, co ocalało sprzed bombardowania, które zmieniło nieco geografię, ale koordynaty pokazywały pasmo górskie w głębi największego kontynentu, kawałek drogi od największego miasta, które kiedyś istniało na tej planecie.
Był to spory zawód, bo nie mieliśmy możliwości dotarcia tam - odrzutowiec ma zasięg, ale nie wyląduje. Baterie w mechach nie pozwalały na tak długi lot. Nie mieliśmy właściwego pojazdu.

    - Wreszcie coś, co możemy dodać do raportu, ale nie ma jeszcze powodu do alarmu. Warto jednak się zastanowić…
    - Patrz tutaj! Mamy kolejne zdjęcie!
    - O szlag. Mobilkuj po Doktorkę.

Ta po jakimś czasie przyszła do audytorium i zerknęła na najnowsze zdjęcie, które się wyrenderowało. W zamyśleniu podeszła do automatu hadwao, dało się słyszeć cichą eksplozję. Wyjęła z niego szklankę wody, przepłukała gardło.


    - Wiecie, co to jest?
    - No… pływające miasto?
    - Tak, jedno z pierwszych, jakie powstało.
    - Zgadza się, są koordynaty, jest też nazwa “FC-03”, czyli “floating city”...
    - Sierotki wy moje. - Zwróciła się do nas Doktorka. - To ostatnie miasto, którego nigdy nie znaleźliśmy. Mobilkuję do Kapitana.


Brak komentarzy: