Zostaliśmy podzieleni na grupy i skierowani do naszych pierwszych
zadań. Monter i Derpi poszli do hangarów odrzutowców, Gamoń i
Młotek dostali mapy jakiejś wyspy z tego co widziałem, Gigi
poczłapała do gabinetów medycznych jak na ścięcie. Ja zostałem
z Eve w audytorium, które powoli zmieniało się w pokój analiz:
wnieśliśmy tam szeroki stół, kilka stacji roboczych z dostępem
do sieci okrętowej i parę innych sprzętów. Czekaliśmy teraz
karnie na naszą mentorkę, zastanawiając się, czym to nas
obdarzy.
Piszczenie kółek oznajmiło przybycie Doktorki.
Ciągnęła ona za sobą mały wózek ze skrzynką o wymiarach około
pięćdziesiąt na pięćdziesiąt centymetrów. Zatrzymała się
przed stołem.
- Kotuś, ty jesteś dobrze
wyposażony: daj tę oto skrzyneczkę na stół. - Poobijane metalowe
pudło wyglądało na bardzo ciężkie, na szczęście miało również
uchwyt. Doktorka zaczęła operować kluczem przy jednym z otworów.
- Swoją drogą dość dziwna ta twoja proteza, kiedy ci ją
założyli, w sensie od kiedy ją masz…?
- Od
zawsze.
- A tak w ogóle to ma być co? - Wtrąciła
się Eve.
- Jajco - oświadczyła z dumą
Doktorka, gdy udało jej się aktywować kluczem jakiś mechanizm i
boki pudła opadły, odsłaniając owalny, metalowy kształt w
środku. - To jedna z ostatnich nagranych kapsuł, które miały
polecieć na orbitę i być przesłane na Ziemię. Śmieszne, wiem -
odpowiedziała doktorka, widząc nasze zdziwione miny.
Obecnie
wysyłanie czegokolwiek na orbitę wydaje się być absurdalne.
Sztuczna inteligencja zbombardowała wszystkie instalacje do tego
zdolne piętnaście lat temu, jak również miasta, wioski, farmy,
floty, wieże transmisyjne, serwerownie… Ze skupisk ludzkich
przetrwał jedynie Sopel.
- Esia zrobiła to
co zrobiła i setki, albo i tysiące jakże ważnych informacji nie
zostały wysłane na planetę, z której przybyliśmy.
Eve
aż wzdrygnęło. Pieszczotliwego imienia sztucznej inteligencji
“Esia” prawie nigdy się nie słyszało, to tak jak nazywać
mordercę swojej rodziny “wujaszkiem”. To chyba miało nawet być
imię żeńskie, no ale kto słyszał o imionach żeńskich
kończących się na “a”?
- Podobno
dawno temu każdy mógł nagrać co tylko chciał, i to nawet
anonimowo, i po prostu sobie wysłać. Jeśli uda się wam ten
egzemplarz naprawić i odczytać, to pewnie zobaczycie niekoniecznie
przyjemne treści - Doktorka znowu odruchowo próbowała się
podrapać po metalowym czole - ale może akurat jest tam coś
wartościowego, co może nam się przydać. To konkretne jajco w
ogóle się nie aktywuje po podłączeniu i nikt za bardzo nie miał
czasu się tym zająć, ale może wam się uda. Jakby coś, to
mobilkujcie - rzuciła odwracając się od nas. Po chwili z korytarza
dało się już tylko słyszeć pisk kółek wózka.
Siedziałem
nad tym szajsem do dwudziestej piątej. Eve znalazła w bazie
schematy i za pomocą narzędzi odsłoniłem gniazda; Doktorka nie
powiedziała nam, jak mocno to cholerstwo jest uszkodzone. Gdyby
oznajmiła, że poleciało na orbitę i spadło z powrotem, to wcale
bym się nie zdziwił. W końcu jednak po paru modyfikacjach wtyczki
i dołożeniu zmontowanego na szybko stabilizatora udało się
doprowadzić napięcie. Zaskakująco delikatna i wybredna technologia
jak na coś, co miało polecieć na orbitę. Przynajmniej system
operacyjny tego ustrojstwa nie był niekompatybilny z naszym - na
ekranie pojawiły się nam jakieś pliki, mniejsze i większe. Eve
otworzyła pierwszy z nich i naszym oczom ukazała się kasza złożona
z różnego rodzaju znaków.
Poszedłem spać, natomiast do
ekranu przyspawała się Eve i zaczęła swoją część pracy.
- Wstawaj - obudziło mnie mało subtelne szarpanie za ramię.
- Chyba mam. - Oczy Eve świeciły się z ekscytacji, mimo
niewątpliwego niewyspania.
Podszedłem do monitora.
- Dekoder jajca nie działa, ale próbowałam oficjalnych
tabel i jedna z nich przetłumaczyła to wszystko na ciągi cyfr i tu
już mamy konkretny rezultat: liczby odnoszą się bezpośrednio do
liter alfabetu. Większość wiadomości to zwykłe listy, więc
można już zacząć czytać. - Spojrzała na mnie wyczekująco.
Dostała rumieńców.
- Ale jest więcej,
prawda?
- Oczywiście! Niektóre ciągi cyfr
dawały bezsensowne wyniki. Trochę mi to zajęło, ale liczby
odnoszą się do zupełnie innych tabel, a konkretniej do kluczy i
ich pozycji w ideogramie.
- Przepraszam, co?
- Pionierzy używali wspólnego języka, ale w swoich
społecznościach korzystali z tych, których używali na Ziemi.
Niektóre języki zamiast alfabetów używają ideogramów, które
muszą być dużo bardziej skomplikowanie, co nie?
- Tak…?
- Te ideogramy akurat poznałam na
podstawie liczby kluczy, których jest 214… - Do Eve wreszcie
dotarło, że nic z tego nie rozumiem. - No dobra, popatrz tu: te
liczby oznaczają części składowe ideogramu, a te ich pozycję.
Dzięki temu można odtworzyć ideogram. To jest taka instrukcja
pokazująca który element trzeba wziąć i w którym miejscu
umieścić, aby otrzymać wynik. Nie wszystko tak tu działa, bo jest
jeszcze parę partykuł… Takich tak jakby parametrów lub warunków
modyfikujących wyraz.
- Aha! - Wreszcie zacząłem
zaczynać rozumieć. Równocześnie cieszyłem się, że Eve to
ogarnia, bo ja bym poległ marnie. Nie mogłem wyjść z podziwu.
- Maszyna nie ze wszystkim sobie radzi, ale dzięki temu, co
mam, mogę w miarę te teksty odczytać i zrozumieć. Najdłuższy z
nich to ten dziennik czy pamiętnik, 異世界の日記、第一章、「不協和」...
- Eee… a po naszemu?
- “Pamiętnik z
innego świata: rozdział pierwszy, >>Dysonans<<”.
***
Widzę
kosmos. Gwiazdy, przestrzeń, piękny pas asteroidów, cudowną
planetę pod nami. Tak wielu się tam przeniosło i po prostu tam
mieszkają, żyją i umierają. Mówi się, że nie są tacy jak my,
ale nigdy nie wierzyłam, nie przeszkadzało mi to. Natomiast to, co
dzieje się tutaj, zaczyna mi przeszkadzać. On nie jest jeszcze
przekonany, ale ja nie chcę tu zostać.
- Kosmos? To jakieś zapiski z czasów pionierów? Mamy jakieś daty
plików czy coś takiego?
- Nie, system jajca nie
zapisuje daty plików, nie wiem w sumie czemu.
-
Na Ziemi mają inny czas, może dlatego.
Przekonałam
go. Babcia słusznie uczyła, że żołądek mężczyzny ma być
pełny, a 金玉
opróżnione (─‿‿─)
Mamy
miejsce w lądowniku, mówią, że to już pewnie ostatni, że więcej
nie będzie. Nie mówię nikomu, że lecimy. Widziałam przemoc,
widziałam martwych. Tak bardzo się boję.
- Co to był ten wyraz nieprzetłumaczony?
-
Kiedyś ci powiem.
Przywitali mnie na lądowisku.
Uściskali mnie, dali kosz z jedzeniem, zaprowadzili do mojego nowego
mieszkania. Jest większe niż cały nasz sektor kapsuł. Jestem tu
tak bardzo sama. Dlaczego nie przyszedł? Czy żyje?
O
ile pamiętnik to do tej pory było tylko kilka fragmentów, tak
teraz zapełniały go codzienne raporty: o sprzątaniu, pracy na
różnych stanowiskach (praca na roli, biurowa, naprawa i konserwacja
pojazdów i wiele innych). Czytaliśmy na zmianę i nie natrafiliśmy
na nic wyjątkowego, aż dotarliśmy do końca.
Nie tak
miało być. Dysonans, który czułam, nigdy nie zniknął. Jest
nawet gorzej, tu też wszyscy się boją, wszędzie pojazdy wojskowe,
transporty pocisków i zaopatrzenia na te wielkie statki. Drogie
siostry i bracia z Ziemi, na pewno nie tego chcieliście. Miało być
lepiej, inaczej. Przepraszam, że nie mam nic lepszego Wam do
przekazania. Mają zawiesić wiadomości na czas nieokreślony. Gdy
je przywrócą, to opiszę Wam dokładnie, co się działo w tym
czasie.
- I koniec wpisu. To chyba nawet
nie zostało wysłane. Potem Ziemia nie dostała od nas żadnej
więcej… - Zobaczyłem, że Eve ma łzy w oczach i postanowiłem
się zamknąć.
***
Młodym to się teraz w
dupach poprzewracało. Wszystko mają podstawione pod nos, a jeszcze
im źle. Za moich czasów wszystko trzeba było robić samemu; mój
ojciec, jeden z pionierów, uczył mnie fachu, własnymi rękami
stawialiśmy tę stocznię. Potem weszły w użycie drukarki metalu i
już wszystko szło z prefabrykatów, ale pierwsze szkielety
wznosiliśmy sami. A potem piękne statki, kontenerowce przewożące
nasze towary na inne kontynenty, to oczekiwanie, co inni osadnicy
przyślą nam… to były czasy. Teraz już tego wszystkiego nie ma,
drukuje się z czarnego metalu narzędzia wojny, odrzutowce,
śmigłowce, inne duperszwance… Mój piękny kontenerowiec mają
przerabiać na lotniskowiec, no życzę powodzenia, bo to nie ma
prawa dobrze działać. No i teraz mamy to nazywać “okrętem”, a
nie “statkiem”. Statek to statek, szkielet, kadłub, podkład.
Jak kogoś to boli, to ma kotwicę wetkniętą za głęboko wiadomo
gdzie.
- Zastanawiałeś się
kiedyś nad tym, co będzie potem?
- Przepraszam,
co?
- No… ćwiczenia, manewry, ale co potem?
Jakaś akcja? Co będzie za dziesięć, dwadzieścia lat? Myślałeś
o tym kiedyś?
- Nie. Nigdy. Absolutnie.
- A… aha. No okej.
Znowu wyszedł ze mnie
stary zgred, ale nie usunę tego, co już napisałem. To nie jest do
końca sprawiedliwe: ludzie wcześniej nie mieli zimnej fuzji, wody z
powietrza, farm białka - podobno kiedyś trzeba było hodować
zwierzęta i je zabijać na mięso, no co za barbarzyństwo. Które,
jak się okazuje, dalej tkwi w człowieku: tu miało być inaczej, a
wyszło jak zawsze. Wszyscy sieją panikę, boją się, że orbita
będzie nas atakować. Tylko czym, ja się pytam? Kamieniami będą w
nas rzucać? Ktoś ma własny interes w tym całym zamieszaniu,
pewnie ci dziwacy z Sopla, nie znoszę tych kretynów.
- Oni zdawali sobie sprawę z tego, co się stanie.
- Nie wszyscy wierzyli, jak się okazuje, ale z drugiej strony
co mieli zrobić?
- Ktoś jednak miał dobre
pomysły, ta cała flota i zbrojenia. Bez tego nie zostałoby nic.
- Też nie do końca: Monter opowiadał, że choć wiele
okrętów, które były podczas bombardowania w ruchu, ocalało, tak
pływające miasta i okręty przy nich zacumowane poszły w proch.
Były zbyt statycznym celem. Niektórych do dzisiaj jeszcze nie
znaleźli, może nawet poszły na dno, choć były budowane na
gęstych plamach czarnego oceanu.
- Pływające
miasta? Coś słyszałam o tym, ale nie wiem za bardzo…
- Monter ci powie więcej, niż sobie tego życzysz, ma pewnie
jeszcze model takiego miasta gdzieś u siebie…
-
Ma, widziałam.
- Gdzie?! Kiedy?!
- Jak byłam u niego. Drukował coś dla mnie, a potem Doktorka
kazała nam przenieść jego rzeczy… głównie modele… do
hangaru.
- A. Aha.
W każdym razie,
moi drodzy Ziemianie… zawiedliśmy was i siebie. Chcieliśmy dobrze
i na początku tak właśnie było, ale potem znowu zaczęły się
pieprzone podziały, które teraz niszczą to, co zbudowaliśmy.
Stary już jestem. Będzie co będzie.
***
- Miałaś rację, te duże pliki to zdjęcia, tylko jakoś
dziwnie zakodowane czy tam skompresowane. - Dzięki Eve zacząłem
rozumieć języki programowania, choć te wszystkie ideogramy,
fleksje i wyjątki ludzkich języków pozostały dla mnie czarną
magią.
- Wyświetlenie tego trochę potrwa, bez
gotowych tabel odwołań wszystko będzie musiało być przeliczane
osobno… - Eve przełączała się między ekranami, monitorując
postępy.
- Ale wracając do tych języków,
ideogramów, skąd ty to wiesz w ogóle?
- To po
prostu… zawsze mnie interesowało, tak jakoś. - Wzruszyła
ramionami.
Zapadła niezręczna cisza.
- Hej, mamy pierwsze zdjęcie, ciekawe co to je-
Zatkało
mnie na chwilę. Eve uważnie przyjrzała się zdjęciu, a potem
mnie.
- Nie patrz tak na mnie, nie wiem,
dlaczego ktoś miałby przesyłać zdjęcie swojego przyrodzenia
przez spory kawałek wszechświata aż na Ziemię.
- Jakby miał się czym chwalić. - Podsumowała.
Kolejne
zdjęcia na szczęście były bardziej treściwe: miasta z rzędami
równych, małych domków, hale fabryczne, potężne drukarki
czarnego metalu, trochę pól uprawnych… No i dzieci. Wszędzie
mnóstwo dzieci.
- To jesteśmy… my. To
jest nasze pokolenie.
- Mogliśmy żyć w takich
miastach, gdyby nie to wszystko… - Eve od czasu do czasu musiała
robić sobie przerwy podczas czytania listów, ale zdjęcia były dla
niej szczególnie ciężkie.
- Jest jak jest -
powiedziałem, bez szczególnego przekonania.
Chwila
milczenia.
- Mama mnie tego uczyła.
- Co proszę?
- Języka, wiesz,
ideogramów.
- Aha.
- Pamiętam
taką kolorową mobilkę, tak uczyła mnie rysować i czytać. Bardzo
to lubiłam, chwaliła mnie, że jestem w tym dobra.
Obróciła
się od ekranu w moją stronę.
- Nie pamiętam
wiele więcej oprócz tego domu i ogrodu, miałam tylko kilka lat.
Samego bombardowania kompletnie nie pamiętam, dopiero potem jak już
byłam na statku z innymi dziećmi. Czy tam okręcie.
Wyciągnąłem
rękę w jej stronę, chyba chciałem wykonać gest pocieszenia, sam
nie wiem. Przerwał nam dźwięk oznajmiający, że kolejne zdjęcie
się wyrenderowało.
- I co mamy tym razem?
- Eve przesunęła się w stronę ekranu i kliknęła.
- Znowu małe dzieci, tym razem kąpiące się w morzu… Nie jest
czarne, tak przy okazji.
- Nawet jest jakiś
komentarz tekstowy, zaraz odkoduję, bo to coś prostego…
“uohhhhhh”?
- Chyba znowu jakiś kretyn
marnuje pamięć urządzenia, trzeba zacząć kasować takie rzeczy.
Powoli odniechciewa mi się patrzeć na kolejne…
- Ale czekaj, na następnym jest coś innego… To jakaś góra? Ktoś
się wybrał w głąb któregoś kontynentu?! Jak on to
przysłał?
Podekscytowani byliśmy oboje.
- Tu jest jeszcze plik tekstowy zaraz obok, dawaj
odkodowanie…
- “Wy głupie chuje”.
Tego naprawdę nikt nie sprawdzał… - Człowiek naprawdę był już
zmęczony. Po zapewnieniu anonimowości ludzie się nie kontrolowali
w tym, co piszą.
- Czytaj dalej - mimo to Eve
była zainteresowana. - Tu musi być w końcu coś ciekawego.
Jeśli
tyle dla was znaczy takie zaangażowanie jak moje… a zresztą,
szkoda czasu na to wszystko. “Gatunek może być inwazyjny”? Sami
jesteśmy gatunek inwazyjny i nikt się nie rzuca. Moje drony w końcu
znalazły dogodne miejsce i tam właśnie wyruszam, po tylu latach
upokorzeń. Nie macie dronów? To się walcie, bo ja wam mojej
technologii nie dam. To durne jajco poleci na Ziemię i nikt z
osadników tego nie przeczyta, co cieszy mnie niesamowicie. Już
spakowałem wszystko do łazika, razem z laboratorium, komponentami,
i własną drukarką. Żebym ja, wasz pieprzony dobroczyńca, musiał
się prosić o czas pracy drukarki przemysłowej, to jest po prostu
skandal na skalę kosmiczną. Ale ja nie będę nikogo o nic prosił,
zabieram swoje zabawki i opuszczam to szambo. Mój plan to stworzenie
samowystarczalnego ośrodka, gdzie będę mógł w spokoju pracować
nad moimi pomysłami i prowadzić badania. I będę otoczony
prawdziwymi przyjaciółmi, którym zapewnię wszystko, czego tylko
będą potrzebowali. Żegnam ozięble. Jeśli jakiś kolega Ziemianin
z otwartym umysłem to przeczyta i chciałby mnie odwiedzić, to
zapraszam - podaję koordynaty…
- Chyba
wreszcie mamy coś wartościowego! Wrzuć to na mapę!
Żadnych
map satelitarnych rzecz jasna nie mieliśmy, tylko to, co ocalało
sprzed bombardowania, które zmieniło nieco geografię, ale
koordynaty pokazywały pasmo górskie w głębi największego
kontynentu, kawałek drogi od największego miasta, które kiedyś
istniało na tej planecie.
Był to spory zawód, bo nie mieliśmy
możliwości dotarcia tam - odrzutowiec ma zasięg, ale nie wyląduje.
Baterie w mechach nie pozwalały na tak długi lot. Nie mieliśmy
właściwego pojazdu.
- Wreszcie coś, co
możemy dodać do raportu, ale nie ma jeszcze powodu do alarmu. Warto
jednak się zastanowić…
- Patrz tutaj! Mamy
kolejne zdjęcie!
- O szlag. Mobilkuj po
Doktorkę.
Ta po jakimś czasie przyszła do audytorium i
zerknęła na najnowsze zdjęcie, które się wyrenderowało. W
zamyśleniu podeszła do automatu hadwao, dało się słyszeć cichą
eksplozję. Wyjęła z niego szklankę wody, przepłukała
gardło.
- Wiecie, co to jest?
- No… pływające miasto?
- Tak, jedno z
pierwszych, jakie powstało.
- Zgadza się, są
koordynaty, jest też nazwa “FC-03”, czyli “floating city”...
- Sierotki wy moje. - Zwróciła się do nas Doktorka. - To
ostatnie miasto, którego nigdy nie znaleźliśmy. Mobilkuję do
Kapitana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz