Po ostatnich wydarzeniach Doktorka zajęła się badaniem naszych Hien, o czym nie chciały za bardzo mówić - a przynajmniej Eve, bo z innymi nie miałem za bardzo kontaktu.
Sieć kontaktów społecznych Eve jest godna podziwu - wszelkie ploteczki, nowinki i pogłoski prędzej czy później trafią do niej. Podejrzewam, że kryjąc się za plecami innych po prostu jest w stanie skutecznie podsłuchiwać, ale ten wniosek lepiej zachowam dla siebie. Oczywiście trudno jest wiedzieć wszystko o każdym na lotniskowcu, jest tu nas ładnych parę tysięcy - zarówno kadetów, jak i regularnej załogi, w tym wysokiej klasy specjalistów oraz pracowników sekcji, których nazw nawet nie słyszeliśmy.
Badania Doktorki opóźniły zajęcia, które mieliśmy z nią mieć, więc zgodnie z zasadą “wojsko się nudzi” tymczasowo dołączono nas do specjalistycznych treningów walki wręcz. Po mojemu jest to średnio przydatne w obliczu bombardowania orbitalnego, które zniszczyło większość ludzkich osiedli, ale pewnie jest w tym jakiś sens.
W końcu jednak dostaliśmy wszyscy powiadomienia na nasze mobilki by zebrać się w znanym już audytorium, którym Doktorka zawładnęła niepodzielnie. Ja, Eve, Gigi, Derpi i trzech innych kadetów, których jeszcze dobrze nie poznałem, karnie ustawiło się w szeregu.
- Stwierdza się, co następuje - Doktorka wydawała się kpić z rygorystycznego żołnierskiego stylu wypowiedzi. - Regularnie pompujemy was różnymi specyfikami, między innymi takim obniżającym popęd płciowy. To podobno tani sposób na zwiększenie dyscypliny żołnierzy, unikamy też homoseksualizmu sytuacyjnego, z którym jest więcej problemów niż pożytku… Nie patrzcie tak na mnie, to nie ja wymyśliłam! - Podniosła ręce do góry w obronnym geście, widząc nasze miny. - Jednakowoż ten oto wspaniały specyfik nie działa jednakowo na każdego i zdarzają się pewne… anomalie. Jak dotąd wszystko jasne?
Jasne jak dwa słońca naraz, przynajmniej zachowania Padela i Gabrielle stały się dla nas łatwiejsze do zrozumienia.
- I teraz ostatnie wydarzenia… Kochane moje, nasze piecyki nie działają, bo albo brakuje im części, albo w moim przypadku w ogóle go już nie ma - wskazała na swój brzuch. - W przypadku Gabrielle… wszystko jakoś się odtworzyło, poukładało na nowo i zaczęło działać. Nie wiem w jaki sposób, bo nasza medycyna tego nie potrafi, przynajmniej na razie. Ale jestem pewna, że to w wyniku pojawienia się Pierwo… to znaczy Skurwiela. W połączeniu z odpornością organizmu Gabrielle na przynajmniej jeden ze specyfików dało to taki efekt…
- Proszę pani? - Odezwała się Eve. - Czy my możemy przestać przyjmować “witaminki”?
To pytanie wyraźnie wstrzymało i zaciekawiło Doktorkę.
- To… ciekawy pomysł. System wszedł w życie parę lat temu i nikt tego jeszcze nie testował, ale skutki uboczne mogą być… intensywne… - Spojrzała na mnie i na Eve. - Może kiedyś to sprawdzimy, ale na pewno nie teraz. Ale do rzeczy: jeśli pamiętacie, to mamy wojnę. Nie wystarczy dawać wszystkiego z siebie. Jeszcze niedawno sytuacja była beznadziejna, a tak naprawdę teraz nie jest o wiele lepiej.
Spojrzeliśmy po sobie w zaskoczeniu, bo takich rzeczy raczej nie wolno mówić.
- … Ale to prawda, bo wróg chce nas wszystkich zniszczyć, co do jednego. Usunąć. Wyczyścić. Wysterylizować planetę. Naprawdę paskudne rzeczy. I my też musimy robić naprawdę paskudne rzeczy, by przetrwać. - Zaczęła nerwowo grzebać w kieszeniach swojego białego fartucha. - Wy, jako naturalne talenty, które dołączą do grupy intelektualnej, prędzej czy później i tak je zauważycie, a ja też zazwyczaj mówię bezpośrednio…
Wyjęła jakiś papierowy rulonik i wsadziła sobie do ust, w drugiej ręce trzymała małe, metalowe pudełko.
- Dlatego też lepiej od razu zerwać tego strupa. Desperackie czasy wymagają desperackich kroków…
Otworzyła klapę pudełka i pojawił się płomień.
- Tu nie wolno…! - Krzyknęliśmy chyba wszyscy równocześnie, ale było już za późno. Na chwilę ogłuszył nas szczęk zamykanych grodzi, które skutecznie odizolowały audytorium od reszty okrętu. Lampy zgasły, a zamiast nich pojawiło się wirujące, czerwone światło alarmowe.
- Że jak? - Doktorka została z niezapalonym rulonikiem w ustach.
***
Siedzieliśmy tak już drugą godzinę. Eve przygrawitowała za moje plecy, reszta raczej w oddaleniu od siebie. Doktorka dreptała w kółko z rękami założonymi za plecy. Ja próbowałem pokombinować z zamkiem elektronicznym, ale ten szajs nie działał - audytorium zazwyczaj było otwarte i nikt z niego nie korzystał, stąd brak należytej konserwacji. Możliwe, że przyładowałem z frustracji parę razy moją protezą w drzwi, ale odpowiadało mi tylko dudnienie niczym dzwonu, które powodowało wibracje całego pomieszczenia (miałem wrażenie, że całego okrętu), więc szybko przestałem, czując na sobie wzrok reszty grupy.
- Po prostu nie rozumiem - nie wytrzymała. - Wytłumaczcie mi to jeszcze raz, jeśli jest wykryty pożar, to sekcja statku…
- Okrętu - odruchowo poprawił ją Derpi.
- Okrętu jest odcinana natychmiast, bez czasu na ewakuację?
- Witamy w wojsku - burknęła Gigi.
- A ty gremlinku, co taki naburmuszony?
- Oj nieważne!
- Siku, tak? - Milczenie Gigi głośno mówiło, że była to trafna diagnoza. - Wasze kombinezony nie mają funkcji filtracji? - Wszystkie Hieny nosiły te czarne skafandry z metalowymi kółkami, które wspomagały pracę kończyn; jak się okazuje, miały też dodatkowe funkcje.
- Nikt nie korzysta z tego przez te wszystkie rurki… Nieważne!
- Możesz zrobić w kącie, przecież nie ma się czego wstydzić. Podczas badań i tak widziałam wszystkie…
- Proszę pani! - Eve znowu miała dość niestosownych tyrad Doktorki.
Grodzie to jedno - odezwał się jeden z naszych do tej pory milczących kolegów. Nie wiedziałem jeszcze jak się nazywa, Doktorka pominęła tak nieistotny szczegół jak przedstawienie wszystkich członków grupy. - Audytorium ma służyć do narad dowództwa, w związku z tym jest izolowane. Rozmowy i urządzenia nie wychodzą poza te ściany. Jesteśmy jakby w takiej bańce. - To wyjaśniało, dlaczego nie możemy się z nikim skontaktować przez nasze mobilki.
Skoro zamek był zepsuty, to niewykluczone, że reszta systemów też była niesprawna i nikt nawet nie wie, że jesteśmy tu zamknięci. Nie żebym się bał, ale na pewno czułem się mocno nieswojo.
Jeszcze raz usiadłem do zamka, w końcu elektronika to coś, z czym radziłem sobie zazwyczaj bardzo dobrze. W końcu pożyczoną od Doktorki zapalniczką (tak się nazywało to metalowe pudełko) stopiłem izolację dwóch kapryśnych przewodów i gródź odcinająca drzwi wydała krótki syk oznaczający zwolnienie zaczepów. Korzystając z protezy i pomocy wszystkich podnieśliśmy ją do góry.
Tuż za progiem, na podłodze korytarza leżało dwóch techników, każdy w kałużach własnych wymiocin i moczu.
- Cofnąć się, opuścić gródź! - Krzyknęła Doktorka, a my automatycznie posłuchaliśmy rozkazu. Gródź spadła z hukiem. - To może być wirus! W moich kufrach mam kilka masek, załóżcie je.
Oprócz Doktorki maskę dostałem ja, Derpi, Eve i znawca lotniskowca. Podnieśliśmy gródź i wyszliśmy na korytarz, opuszczając ją za sobą. Całość operacji zajęła nam mniej niż pięć minut.
Doktorka przyklęknęła przy nieprzytomnych technikach.
- Żyją, oddychają, puls trochę podwyższony. - Leżeli na boku, więc nie było ryzyka uduszenia się wymiocinami.
Podążaliśmy korytarzami między hangarami, wszędzie widok był taki sam - nieprzytomni ludzie, leżący na podłodze albo osunięci na krzesła przy swoich stanowiskach. Niektórzy wcześniej wymiotowali, niektórzy nie. Oprócz nas jednak nikt nie był przytomny. Było ich zbyt dużo, by sprawdzić stan wszystkich.
- Ja idę sprawdzić szpital, Derpi i Eve biegiem na mostek, Kot i Monter do sterowni reaktora! - Bez słowa wykonaliśmy instrukcję.
Wstyd przyznać, ale nadal słabo się orientowałem gdzie co jest na lotniskowcu oprócz miejsc, które odwiedzałem najczęściej. Wiedziałem, że reaktor jest bliżej dziobu, ale nic poza tym. Na szczęście Monter (poznałem przynajmniej jego ksywkę) wydawał się znać “Arkę” jak własną kieszeń.
-Czujesz to piszczenie w uszach?
-Trochę tak. Myślałem, że to od wibracji reaktora czy coś takiego?
-To nie powinno się… - Monter zwolnił, w końcu się zatrzymał i oparł o ścianę. Zgiął się wpół i padł nieprzytomny na podłogę korytarza.
Spojrzałem na drzwi sterowni, zza których dobiegał dziwny szum, wydawało mi się też, że widzę trochę czarnego dymu przecinanego błyskami.
***
Nie wiem, ile czasu minęło. Gdy otworzyłem oczy, patrzyły na mnie z góry Doktorka i Eve, nie miały już masek.
- Kotuś, pobudka!
- Ale… wirus…
- Obecności wirusa nie stwierdzono. Przyczyną jest coś innego..
- Prawie wszyscy już doszli do siebie - dodała Eve.
- Ty mi wyglądasz na okaz zdrowia, a już na pewno w porównaniu do Montera - dorzuciła Doktorka. - Wstawaj, idziemy do kapitana.
Cała nasza grupa weszła na mostek. Pobladły kapitan siedział na swoim fotelu, wachlując się folią z raportem.
- Tylko krótko.
- Zostaliśmy poddani działaniu skoncentrowanych impulsów magnetycznych, które zakłóciły pracę naszych mózgów. Źródło: nieznane, nie ma go już na okręcie. Większość załogi została poszkodowana, oprócz nas, zamkniętych w audytorium, i parę setek członków załogi w odleglejszych częściach “Arki”. Zgonów: zero. Stłuczeń i sprzątania wymiocin: wiele. Broni biologicznej nie stwierdzono. - Zwięźle wyjaśniła Doktorka.
- Rozumiem. Wrócić do swoich obowiązków.
- Nie. Musimy wrócić na Sopel, złożyć raport osobiście i opracować środki zaradcze.
- Odmawiam. Źródło zagrożenia zniknęło. Nie ma potrzeby centrali.
- To stanowi potencjalne zagrożenie…
- Jesteśmy w trakcie kluczowego szkolenia. Wkrótce zaczynają się manewry całej floty. Nie możemy ich opuścić.
- Tato! Musimy wrócić!
- Inez, proszę cię. Koniec dyskusji. - Kapitan obrócił się na krześle i nie patrzył już na nas. Wkurzona Doktorka obróciła się na pięcie i wyszła szybkim krokiem, a my potruchtaliśmy za nią, patrząc po sobie, wątek faktycznie wyglądał na zakończony definitywnie.
***
Kapitan nie był jedynym, który nie chciał, aby pewne informacje wyszły na jaw. Ja też nie powiedziałem nikomu, że chwilę po tym, jak Monter zemdlał, czarna mgła w korytarzu przede mną zgęstniała i przede mną pojawił się humanoidalny, czarny kształt, którego sylwetkę przecinały jasne błyski. Na pewno nikomu nie powiem, że usłyszałem od niego coś, co najpierw brzmiało jak zwykły radiowy szum, ale potem wyklarowało się w zrozumiałą dla mnie mowę, która brzmiała mniej więcej tak:
- Jestem Herold. Jestem… Omen.
I już na pewno nikomu bym nie powiedział, że gdy już osuwałem się na podłogę, to dotarło do mnie, że jedna jego ręka nie jest z czarnej mgły, tylko ludzka. Bo sam nie mogłem w to uwierzyć.
sobota, lipca 05, 2025
Omen
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz