niedziela, listopada 16, 2025

12. Manewry, część 2: otchłań

 


Czerń zalała moje oczy, czarna maź wlała mi się do uszu i ust, byłem przerażony. Zacząłem panikować, szamotać się, czułem, jak czarny ocean coraz bardziej na mnie napiera. I w jednym momencie wszystko zniknęło, a ja znalazłem się na czarnej powierzchni, w bańce powietrza. Proteza zaczęła mnie mrowić, a na powierzchni bańki, wewnątrz której byłem, pojawiły się niebieskie łuki elektryczne, dające błyski światła. Po chwili w sklepieniu otworzył się mały otwór, przez który do środka dostało się światło i powietrze. Byłem, przynajmniej chwilowo, bezpieczny.

Ze ściany bańki wyłonił się obły kształt, przypominający ludzką głowę. Spojrzałem na swoją protezę - błyski pojawiły się również na niej, przepływały od ramienia poprzez dłoń aż do podłogi bańki. Tymczasem kształt miał już szyję i korpus, zaczęły pojawiać się ręce. Jedna z nich była ludzka. Moja.

- Jestem Omen. Herold. - Odezwał się humanoid. Czy też, opisując to doświadczenie dokładniej, usłyszałem monotonny, pełen zakłóceń głos w mojej głowie.
- Ten sam, co wcześniej.
- Ten sam - pokazał mi swoją ludzką rękę, jakbym nie widział jej wcześniej.
- Teraz rozumiem cię dużo lepiej, niż wtedy.
- My… nauczyliśmy się. Byliśmy tam. - Wskazał na moją protezę. - Komunikujemy się… ale różnimy się. Bardzo.
- Dlaczego pojawiliście się wcześniej, na lotniskowcu?
- To był… błąd. Usłyszeliśmy wibracje… - Wskazał na moją protezę, którą wtedy przyładowałem w ścianę dzwonowatego audytorium w akcie wściekłości. - Pojawiliśmy się… jak wtedy, gdy twój… ojciec…

Spodziewałem się tego tematu. Tak bardzo nie chciałem wracać do tamtych chwil i unikałem ich, jak tylko mogłem, koncentrując się na tym, co jest tu i teraz, ale w obecnej chwili nie było od tego ucieczki.

- On… próbował komunikować się z nami.
- Tak, wiem.
- Uczyliśmy się od niego o ludziach… Jedzenie, rozwój, rozmnażanie się…
- To był bardzo zły przykład.

Omen, czyli humanoidalna sylwetka z czarnej mazi otoczona niebieskimi wyładowaniami elektrycznymi, mówiąca monotonnym, radiowym głosem, zamilkła i znieruchomiała.

- Wyjaśnij.
- A choćby to, że moja matka zwiała, zanim się urodziłem. Potem wróciła, ale wśród ludzi tak to nie działa… - Moje wyjaśnienia nie spotkały się z żadną reakcją. - A może ja o coś spytam: dlaczego zaatakowałeś naszą załogę?
- To był… Jak mówiłem… błąd. Próbowaliśmy używać podobnej częstotliwości, co sygnał… - wskazał na protezę. - To było… szkodliwe. Dla was.
- Ale teraz rozmawiamy normalnie?
- Jesteśmy również tam. - Ponownie wskazał na protezę. - Dostosowaliśmy częstotliwość na… bezpieczną. To jest nasz… odbiornik. - Oderwałem na chwilę dłoń od podłogi bańki i głos Omenu wtedy umilkł; znowu go słyszałem, gdy przyłożyłem dłoń do czarnej powierzchni. Więc tak to działało.
- Tylko ja mogę was słyszeć?
- Na razie tak.
- A burza? Wtedy, gdy proteza tak bardzo mnie bolała?
- To była… strefa wojny.
- Walczycie z kimś?
- Walczymy z… Wy nazywacie ich… Pierwotnymi.

Osobiście widziałem Pierwotnego, który czyścił ocean z czarnej mazi. Czyżby stanowił aż takie zagrożenie dla… tego czegoś, co reprezentował Omen?

- Czy możesz mi wyjaśnić tę wojnę?
- Przybyliśmy tutaj… w tym samym czasie, co wy. Żyjemy. Nasz… habitat… zostaje zniszczony. Rozprzestrzeniamy się. Pierwotni nas atakują.
- Zniszczony? Jak? Przez kogo?
- Przez metalowy pręt z nieba.

Mówiono, że czarna maź rozlała się po prawie całym oceanie planety krótko po ataku Sztucznej Inteligencji. Teraz już chyba wiedziałem dlaczego.

- Twój ojciec… - Podjął Omen.
- Najlepiej zapomnijcie o nim.
- Zapominanie jest dla nas… niemożliwe…
- Aha. Ale czy musimy o tym mówić?
- Nie. Nie musimy.
- Mam jeszcze jedno pytanie: czego w ogóle chcecie ode mnie?
- Uczyć się. Zrozumieć. Komunikować.
- Ze mną?
- Tak. - Wskazał nieforemną dłonią na protezę. - I później… jeśli się uda… z innymi.
- Jak się nazywacie?
- Miano… - Głos Omenu ucichł na chwilę. - Ekspedycja.
- Okej. I co teraz?
- Chcemy dalej… Obserwować, rozumieć… Nie będziemy przeszkadzać.
- Ale równocześnie prowadzicie wojnę?
- Tak.
- Gdzie walczycie? W jaki sposób?

Głos ucichł na dłuższą chwilę.

- No i?
- Nie znamy słów… by to przedstawić… Może… matematyka…

Głos zaczął przedstawiać wzory, formuły, diagramy. Nie tylko je słyszałem, ale też pojawiały się w mojej głowie. Prawdopodobnie pismo języka mamy Eve było prostsze do zrozumienia niż to.

- Nic z tego nie zrozumiałem.
- Może… później. Czas… inaczej…

Dyskusja wkroczyła na tematy, odnośnie których już nie byliśmy w stanie się porozumieć. Do tego potrzebny był zespół specjalistów od matematyki i fizyki, którym nie byłem.

- Czy mam powiedzieć o was innym…?
- Nie widzimy takiej potrzeby. Teraz… wojna…
- To tak jak u nas. Też mamy własną.

Omen znowu ucichł, wyraźnie oczekując wyjaśnień.

- Sztuczna Inteligencja bombarduje nas z orbity. Niszczy wszystko, co zbudujemy. Musimy ją pokonać, by w ogóle dalej istnieć.
- Teraz… rozumiemy lepiej. Musimy to… przeanalizować.
- Świetnie. czy mogę już iść? Możecie mnie odstawić na “Noel”? Ten wielki okręt, z którego mnie… z którego wypadłem? - Nie chciałem wpaść pod ostrzał kolejnej serii pytań.
- Tak. Będziemy z tobą… Obserwowali… Poznawali… Uczyli się.

Poczułem, że jestem w ruchu; bańka, w której byłem, zaczęła się przemieszczać i to całkiem szybko. Zostałem wypchnięty do góry i znalazłem się w doku “Noel”, gdzie zgromadzone były łodzie desantowe, tak jak opisał to Monter. Całe doświadczenie nie trwało dłużej niż parędziesiąt minut.

Ruszyłem do schodów i później do windy. Dzisiaj wydarzyło się tak wiele rzeczy, ale ja jeszcze nie miałem dosyć. Eve rozpaczała po tym, jak zabrali Riko, natomiast we mnie zaczęła buzować wściekłość na to wszystko.

Uważnie przyglądałem się ludziom wokół, personelowi i żołnierzom, ale wszystko było po staremu, czyli spojrzenia pełne wrogości. Nie tego jednak szukałem. Wróciłem do hangaru i otworzyłem drzwi kartą, którą dostałem na lądowisku helikopterów od Doktorki. Eve dalej spała, nie chciałem jej budzić. Ubrałem swój hełm i rękawice. W pełnym rynsztunku poszedłem do mesy “Noel”, gdzie zaczynało się śniadanie.

Stanąłem w wejściu. Nie musiałem nic mówić, bo uwaga wszystkich natychmiast skupiła się na mnie. Patrzyłem uważnie po twarzach zgromadzonych i chyba wypatrzyłem dwóch kandydatów. Zdjąłem hełm i ich przerażone miny tylko potwierdziły moje podejrzenia.

Wyrwałem jeden z przyśrubowanych stolików i rzuciłem się na nich, reszty nie pamiętam.

Brak komentarzy: