niedziela, listopada 30, 2025

13. Manewry, część 3: oko na niebie


 

 Obudziłem się cały zesztywniały, było mi zimno. Miałem na sobie tylko bokserki i podkoszulek, musiano mnie rozebrać z kombinezonu - w sumie nic dziwnego, bo właśnie w tej chwili byłem w areszcie. Nie byłem tylko pewien, na jakim okręcie - postanowiłem siedzieć cicho na wypadek, gdybym nadal był na “Noel”, gdzie na przejawy sympatii raczej nie mam co liczyć. Siedziałem tak godzinę albo dwie, próbując sobie przypomnieć, co się stało - była wielka rozróba w mesie, rzucili się na mnie po tym, jak przyładowałem wyrwanym stołem w parę niedoszłych morderców. Wiem, że szamotałem się, ale ich było dużo, dużo więcej i chyba mnie unieruchomili. Co było dalej, nie pamiętam.

W końcu przyszedł strażnik by sprawdzić, co u mnie - odetchnąłem z ulgą, bo miał na sobie mundur “Arki”. Więc w międzyczasie musieli mnie przenieść do domu…

Domu…?

Jakiś czas potem przyszedł do mnie Kapitan. Po raz kolejny zmierzył mnie wzrokiem.

- Dlaczego opuściłeś hangar i urządziłeś sobie spacer po “Noel”?
- Doktorka wezwała mnie na lądowisko. - Usłyszawszy to, Kapitan chwycił się za czoło.
- No dobra, a teraz powiedz mi… Zasłużyli sobie?
- Tak. Bardzo.
- No i prawidłowo. Aroganckie gnoje. To tak między nami. A teraz kwestie formalne: siedząc w areszcie na nic nam się nie przydasz, ale od tej pory ty i reszta zespołu dostajecie pod skórę chipy lokalizacyjne. - Kapitan zbliżył twarz do krat. - I jeśli zamierzasz poskarżyć się Inez, to szkoda czasu, bo decyzji nie zmienię.
- Nie będę się skarżyć.
- Zuch chłopak. - Kapitan odwrócił się i wyszedł, a mnie wypuszczono z celi.

Ubrałem się w swojej kajucie, Derpiego nie było. Udałem się do audytorium, gdzie Eve siedziała przy ekranie stacji roboczej. Odwróciła się do mnie uśmiechnięta, choć oczy miała podpuchnięte.

- Wypuścili cię w końcu!

Ken podbiegł do mnie, machał ogonem i podskakiwał, próbując polizać mnie po dłoni. Uklęknąłem i zacząłem go głaskać.

- Co się w ogóle stało?
- Poszedłeś do mesy “Noel” i mało ich tam nie pozabijałeś. Na szczęście Doktorka była w pobliżu, unieruchomili cię i ona dała ci jakiś zastrzyk. Potem odeskortowali nas na “Arkę”.
- Aha.

Eve patrzyła na mnie oczami błyszczącymi z podziwu. Nie rozumiałem w pełni dlaczego, ale bardzo mi się to podobało.
Nie przygotowało mnie to jednak na to, co się stało w naszej mesie - gdy poszliśmy na nasze śniadanie, powitały mnie oklaski, a kadeci stojący bliżej wstali i zaczęli klepać mnie po plecach. Byli silniejsi ode mnie, dlatego parę razy mało mnie nie przewrócili, ale powiedzmy sobie szczerze: to było wspaniałe uczucie. Dostałem dziś rano podwójną porcję, “na uzupełnienie kalorii”, jak mi powiedziano.

Nasz kolejny przystanek był w szpitalu, gdzie Gigi wstrzyknęła mi chip pod skórę karku. Reszta naszej grupy: Eve, Derpi, Monter, Gamoń, Młotek i sama Gigi podobno już byli po tym zabiegu. Nikt nie był specjalnie szczęśliwy, ale też nikt mi otwarcie nie wyraził swoich pretensji, co mi bardzo pasowało - i tak czułem się wystarczająco winny. Gigi się krzywiła, ale niecharakterystycznie dla niej nic nie skomentowała, nawet mnie nie sklęła.

Potem ja i Eve zostaliśmy wezwani przez mobilki do hangaru, gdzie urzędowali Monter i Derpi. Ten pierwszy wydał nam najnowszy model hełmów, ten drugi wręcz promieniał.
- A ty co taki zadowolony?
- No, udało mi się w końcu załatwić parę rzeczy, które już dawno miały być zrobione. - Poklepał się po kieszeni. Promieniał ulgą.
- A o co konkretnie chodzi?
- A, taki tam projekt w końcu udało mi się wydrukować. No, dawaj - wskazał na hełm.
- Będę wyglądał jak kretyn.
- A w hełmie jeszcze gorzej. No, zakładaj - Derpi podał mi egzemplarz czarnego, zakrywającego twarz hełmu z mocno wysuniętą, wręcz iglastą poziomą końcówką. Nie była jakaś specjalnie długa, ale dziwnie było go nosić. No cóż, kwestia przyzwyczajenia.
- Co to za cyrk znowu?
- To kamera - wyjaśnił Monter. - Nasza czwórka ma obserwować i nagrywać przebieg manewrów z helikoptera, do celów edukacyjnych podobno.
- To manewry się jeszcze nie skończyły?
- Coś tam popływali, polatali, niewiele więcej. Kadeci i Modliszki mają tylko siedzieć i patrzeć. Sprzeciwów jakoś nie było. - Podsumował Derpi i wzruszył ramionami.
- Dopiero teraz ma być jakaś większa akcja, stąd nagrywanie z helikoptera. - Wtrącił się Monter, niosąc hełm z kamerą dla Eve. - Dla nas też są.
- Instrukcje są następujące: dwójka z nas obserwuje manewry, druga para ma patrzeć cały czas w niebo i wypatrywać, czy coś tam nie leci z orbity.
- Ja wolałbym obserwować manewry - wymruczałem.
- Jak każdy chyba, bez losowania się nie obejdzie…

Ja miałem szczęście i razem z Derpim wylosowaliśmy manewry, Eve i Monter dostali niebo. Eve w sumie było to obojętne, natomiast Monter był mocno rozczarowany. Pocieszał się tym, że potem i tak obejrzy sobie nagrania.

Zresztą nie było więcej czasu na gadanie, ubrani w kombinezony i hełmy zostaliśmy wezwani do helikoptera, tego samego, którym lecieliśmy na kontynent. Czułem jakąś satysfakcję z tego, że przydał się i jest używany, a nie był tylko jakąś chwilową fanaberią, choć z drugiej strony przy takiej łatwości drukowania wszystkiego nie byłoby wielkim problem to, gdyby w ogóle nie był używany.

Niebo było jak zwykle zachmurzone, nasz i parę innych helikopterów krążyło wokół grupy uderzeniowej. Widziałem, że ich załogi mieli zwykłe kamery, a nie śmieszne hełmy jak my. Myśliwce już czekały na górnym pokładzie “Arki”, gotowe do startu, w niezbyt imponującej liczbie ośmiu. W hangarach było ich jeszcze kilkanaście, ale nie byłem pewien, czy w ogóle są w gotowości bojowej.
Za “Arką” płynęła “Noel”, a dwa niszczyciele i dwa krążowniki otaczały tę parę. Tak na mój gust przydałoby się jeszcze parę krążowników, których zbudowanie nie byłoby wielkim problemem, ale pewnie nie było już załogi do ich obsadzenia. Ale i tak byliśmy prawdopodobnie najpotężniejszą grupą uderzeniową na planecie… Również dlatego, że chyba jedyną.

Obserwowałem płynącą grupę, na pokładach krzątała się załoga. Myśliwce wystartowały. W oddali zobaczyliśmy skalistą wyspę, na której widać było prostokątną wieżę złożoną z metalowych kratownic. Wokół niej było widać jakieś inne budynki, małe lądowisko… Żaden z nich nie był wykonany z czarnego metalu, a z jasnoszarego. To były instalacje wroga, zbudowane przez Sztuczną Inteligencję. Chyba po raz pierwszy w życiu widzieliśmy przeciwnika. Zobaczyłem jeszcze chmurę podrywających się punktów, które musiały być dronami wroga.

Ja i Derpi obserwowaliśmy na zmianę lecące myśliwce oraz manewry naszej grupy uderzeniowej, natomiast Monter i Eve dalej mieli obserwować niebo. Ze skalistej wyspy zaczęły nadlatywać pociski i dopiero wtedy dotarło do mnie, że to już nie są ćwiczenia.
“Yukikaze” wystrzeliła pionowo pociski przechwytujące. Nie widziałem błysków eksplozji, bo musiałem koncentrować się na ruchach okrętów, ale po chwili usłyszałem eksplozje gdzieś nad nami. Zacząłem się bać.
Teraz Derpi wrócił do okrętów, a ja nagrywałem myśliwce. Błyskawicznie rozprawiły się z chmurą dronów, które nie zdążyły się nawet zbliżyć do floty, po chwili zobaczyłem eksplozję na wyspie niszczącą lądowisko, a myśliwce zawróciły z powrotem w stronę lotniskowca. Żaden nie został zestrzelony.
Śledziłem ich lot i zauważyłem, że nasza grupa uderzeniowa zwolniła, a “Asuka” zatrzymała się kompletnie. Wokół jej działa szynowego zapalały się i gasły łuki elektryczne i po chwili z potężnym wizgiem zaostrzony pocisk z czarnego metalu został wystrzelony w kierunku wyspy. Po chwili z wyspy wzbiła się chmura pyłu i dotarł do nas huk eksplozji. Niestety teraz była moja kolej na nagrywanie okrętów, więc nie widziałem czy i w ogóle coś zostało z wyspy, gdy rozwiał się pył.

To zobaczyłem dopiero za kilkanaście minut, gdy cała grupa zbliżyła się do celu ataku: na skalistej wyspie nie zostało nic, nie widać było nawet ruin budynków. Wszystkie okręty zatrzymały się, co było niebywałe - wprawdzie ustawiły się teraz w dość sporych odległościach od siebie, ale było to ekstremalnie niebezpieczne ze względu na ryzyko bombardowania z orbity. Tymczasem z “Noel” wypłynęło kilka bark desantowych, z góry doskonale widzieliśmy, że były prawie puste. Barki dopłynęły w pobliże skalistego wybrzeża, ale nikt z nich nie wysiadał. Zapanowała atmosfera wyczekiwania.

Z zamyślenia wyrwały mnie okrzyki zaskoczenia i strachu Eve i Montera, ale niemal w tym samym momencie barki odbiły od brzegu i zaczęły płynąć w kierunku “Noel”, a nasze okręty ruszyły z taką szybkością, jaka tylko była możliwa. Naszym helikopterem szarpnęło ostro, bo pilot też wykonał nagły skręt. Zaczęliśmy oddalać się od pozostałości skalistej wyspy, jakby zaraz miała wybuchnąć. Zmieniliśmy się z Derpim i skierowałem hełm na pozostałości wyspy i wtedy też to zobaczyłem: spomiędzy chmur wyłaniało się gigantyczne oko.

Nie należało do jakiegoś potwora, a raczej było częścią instalacji stworzonej przez Sztuczną Inteligencję gdzieś w kosmosie: gigantyczna soczewka, która musiała być częścią jeszcze większej, niewyobrażalnie groźnej konstrukcji. Oddalaliśmy się od niej coraz szybciej i wkrótce zaczęła się chować wśród chmur, nie podejmując żadnej akcji.

Jakby tego było mało, w pobliżu wyspy pojawił się znienacka zielony stwór: Skurwiel. To znaczy Pierwotny. Wisiał tak chwilę w powietrzu, po czym również i on zniknął, nie robiąc nic.

***

- Kadeci! - Kapitan zwrócił się do nas wszystkich, zgromadzonych w hangarach. - Widzieliście wszyscy, co szykuje dla nas wróg. To oko na niebie to nowa superbroń, budowana na orbicie. Nie jest jeszcze sprawna bojowo, bo inaczej by nas tu nie było. Nie byłoby też Sopla, ponieważ według naszych szacunków Oko jest w stanie zniszczyć nawet tę bazę. Jedno wiemy na pewno: prędzej niż później będzie ukończona i musimy ją zniszczyć. I przygotowanie pozycji do ataku i to właśnie będzie wasze zadanie.

Rozejrzałem się po twarzach kolegów. Wszyscy byli przejęci, nie tylko zaaferowany czymś ostatnio Derpi, ale nawet mający średni kontakt z otoczeniem Gamoń czy Młotek.

- Po uzupełnieniu zapasów na Soplu zacznie się najważniejsza operacja tej wojny. To wszystko.


Więc w końcu, po tylu miesiącach, zawitamy na Sopel. Byłem tak samo przestraszony, jak i podekscytowany tą perspektywą.

Brak komentarzy: