sobota, października 10, 2020

Maringlish, MSaipanese

Jak już wielokrotnie pisałem, vtuberstwo stało się dla mnie dość istotną pomocą w ciągu ostatnich kilku miesięcy wypełnionych nawałami pracy tak wielkimi, że jak robię już 9 lat w tej samej firmie, to takich nie widziałem. Z przyczyn nie do końca ustalonych, największą przyjemność na chwilę obecną sprawia mi oglądanie wybryków Marine - z którą, chcąc nie chcąc, mam kilka cech wspólnych, jak choćby wiek i związana z tym wieloletnia degeneracja, sięgająca prawdopodobnie dalej niż długość życia niektórych koleżanek.

 

 

 ahoy

 

Próbuję zarówno wsłuchiwać się w klipy, jak i oglądać transmisje bez napisów, próbując upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - mieć rozrywkę i przy okazji podłapać jakiś japoński, a przynajmniej potrenować słuchanie. Wrażenia były następujące: pani kapitan wprawdzie nawija wyraźnie, ale bardzo szybko; poza tym wydaje mi się być całkiem elokwentna, z ciętym językiem i generalnie z takim poziomem japońskiego chyba się jeszcze nie spotkałem.

Elokwencja koleżanki Marine wykracza jednak poza Wyspy Japońskie - bo pani kapitan próbuje mówić po angielsku. Rezultaty przeważnie są komiczne, bo używa słów, które nie pasują do danej sytuacji, oraz gubi się mocno, gdy w grę wchodzi minimalnie bardziej skomplikowana gramatyka. Fani ochrzcili te próby "Maringlish", ale wiecie co? To nie tylko nie powstrzymuje bohaterki przed próbami, a chyba nawet ją zachęca.

 


 

Rzecz jasna rozumiem, skąd te problemy z Maringlish - japoński, choć sam w sobie nie jest trudny, jest kompletnie inny od angielskiego (czy innych języków indoeuropejskich) i im dalej brniesz, tym coraz więcej abstrakcyjnych konceptów musisz przyswoić. To oczywiście działa w drugą stronę - tak proste rzeczy jak szyk wyrazów w zdaniu, liczba mnoga czy czas przyszły dla Japończyka uczącego się angielskiego będą kompletnie nowe i obce. Wydaje mi się nawet, że mój poziom japońskiego jest gdzieś na poziomie angielskiego u Marine, a może i gorzej.

 


 Ale jest jeszcze jedno - nie da się być lepszym w danej dziedzinie, jeśli się jej nie praktykuje. Patrząc na daty klipów, wydaje mi się, że Marine stała się trochę lepsza ze swoim angielskim. Może nie jakoś znacznie, ale zauważalnie. I... również u mnie ze słuchaniem japońskiego nastąpił malutki przełom - jakoś na początku tego tygodnia zauważyłem, że słuchany język przestał być bezładną masą z rozpoznawanymi wyrywkowo wyrazami, a zaczął się układać w zdania. Nie, żebym wszystko rozumiał, ale wreszcie struktura zdania zaczęła "wskakiwać" na swoje miejsce. Lepiej późno niż wcale, poza tym to mój pierwszy zauważalny postęp w nauce tego języka od wielu, wielu miesięcy i z tego należy się cieszyć.

niedziela, października 04, 2020

Trzecia wojna vtuberświatowa

 Jak setki tysięcy innych ludzi, wpadłem w pułapkę vtuberek. Zaczęło się chyba jeszcze w tamtym roku, gdy szukałem jakichś materiałów do słuchania japońskiego i trafiłem na KSON i DWU - romans trwał krótko, bo na oglądanie kilkugodzinnych streamów nie mam czasu, a i "rezultaty" prób słuchania były mocno dołujące.

Tak było czasu, gdy jakoś znienacka w pierwszej połowie tego roku natknąłem się  na YouTube na klip dziewczyny-smoka z wielkimi cyckami, która prowadziła coś w rodzaju programu informacyjnego i bluzgała ciężko po angielsku. Tak, u mnie się zaczęło od Coco "dzień dobry, matkojebcy" Kiryu i zainteresowałem się o co w tym w ogóle chodzi. Oczywiście jak obejrzysz pierwszy klip, to YT zacznie ci polecać kolejne i podobnie jak u kolegi Gigguka, kolejna była opowieść Natsuiro Matsuri o tym, jak to w szkole będąc zamiast stanika nalepiła sobie plastry na sutki oraz kilka jej streamów z grania w ARK. I myślałem, że to już wszystko, że shitposting to ich one-pony trick i nawet gdzieś na twitterze proklamowałem, że już mi się znudziło.


 
 なんとかしら

 

Otóż nie - dalej śledziłem klipy, które nawiedzały moje "polecane" na YT, z mniejszą lub większą częstotliwością, jak również klikałem w to, co ludzie (no dobra, jeden człowiek, kolega Konrad) wrzucali na twittera. Jeśli chodzi o słownictwo, to nauczyłem się głównie tych niegrzecznych (minuki, tekoki, gebo, omutsu - to ostatnie nie jest niegrzeczne, ale nie pytajcie o okoliczności) oraz dowiedziałem się więcej o (nie)trzymaniu moczu i generalnie higienie (lub jej braku) żeńskich stref intymnych niż bym sobie tego życzył.

Dygresja - o ile widzisz na ekranie animowaną postać i aktor(ka) po prostu się w nią wciela, to jednak prawdziwe emocje będą się przebijać od czasu do czasu podczas tylu godzin streamów - co tylko dodaje występowi autentyczności i jest wciągające. Potęguje to fakt, że animowany awatar daje sporo anonimowości i na pewno zachęca do większej swobody zachowania. Niektóre vtuberki korzystają ochoczo z tej wolności, bo ciężko mi sobie wyobrazić, żeby gadać na takie tematy jak na przykład Kagura Mea stojąc we własnej osobie przed kilkutysięcznym tłumem.

 


 見てパリィさん!手コキ!wwwww

 Do rzeczy - gdy Hololive ogłosiło, że debiutuje kolejne pięć postaci, byłem całkiem zainteresowany i chyba nawet obejrzałem stream Polki w całości. Podobnie jak większość 3D streamu Towy, nawet zrobiłem jeden klip z polskimi napisami (to była chyba jedyna rzecz, którą zrozumiałem w całości z godzinnego występu)... Afera z odejściem Aloe Mano nie wstrząsnęła mną jakoś mocno (i nawet nie wiem do końca, o co poszło i co komu konkretnie się nie spodobało), choć powinna być już jakimś sygnałem, że w Holoświecie nie wszystko jest idealne - bo nie może być, gdy chodzi o prawdziwych ludzi. Zresztą krótko potem eksplodowała bomba z premierą HololiveEN, a fakt, że Gawr Gura w jakieś trzy tygodnie nabiła ponad 600 tysięcy subów delikatnie sugeruje, że był to jak najbardziej trafiony pomysł.

 


 

Zresztą Hololive wcześniej otworzyło oddział w Indonezji oraz ma aż sześć vtuberek w Chinach, z których dwie biegle mówią po angielsku: Civia i memegirl Artia... YouTube jest w Chinach niedostępne, ale podobnie jak w Polsce za komuny, da się zakombinować - na platformie Bilibili są restreamy, podpisane umowy, pieniądze też się sypią i niektóre japońskie vtuberki są w stanie wyciągnąć z chłonnego chińskiego rynku niezłą kasę - zresztą sporo wychowanych w atmosferze poszanowania władzy, kulturowej spuścizny i dumnego dziedzictwa narodowego członków ludu Han to ludzie tacy jak my, czyli gustujący w anime girls, sądząc choćby po popularności tłumaczonych na chiński hentajowych gier na Steamie. Zresztą Chińczycy tłumaczyć z japońskiego na chiński i inne języki też całkiem lubią.

 


 Civia i Artia z HololiveCN są całkiem spoko

 

I generalnie wszystko jest okej, kasa z superczatów leci, licznik subów ledwo co debiutujących vtuberek z HololiveEN kręci się jak oszalały, a ja wpadałem w tę otchłań coraz głębiej - szczególnie, że ten rok nie jest jakiś bardzo super, delikatnie mówiąc, i nęka mnie sporo stresów, a roboty jest całe multum, jak nigdy wcześniej. I zrozumiałem, że kiedy włączę sobie kilkunastosekundowy klip z Watame Shogun, Coco komentującą bzdurne memy czy Marine mówiącą coś lewd, to mnie to bawi i relaksuje. I tak jak inne moje zainteresowania: gry wideo, Star Wars/Star Trek i jeszcze parę innych czekałem, aż dopieprzy się do tego polityka i sprzeczne światopoglądy, a szczególnie ludzie uzurpujący sobie wyższość moralną - bo vtuberstwo stało się zbyt popularne (i zbyt dochodowe), by się przed tym uchronić. Atak jednak przyszedł z kompletnie innej strony.

 


 

 Radosny eskapizm od spraw świata rzeczywistego skończył się w niedzielę, 27 września, i to z całkiem niespodziewanej (przeze mnie) strony - bo wtedy gruchnęła wiadomość o "problematycznym zachowaniu" Akai Haato i Kiryu Coco. Najpierw nasza Haachama odczytywała, w których krajach jest najpopularniejsza, a parę godzin później to samo na swoim kanale robiła Coco. W czołówce krajów na obu kanałów był Tajwan, a Chińczycy oglądający albo restream na Bilibili, albo kombinując z proxy na YouTube, utracili kontrolę nad swoimi emocjami.

O co chodzi: po drugiej wojnie światowej rozpoczęła się druga faza chińskiej wojny domowej, gdzie komuniści walczyli z dotychczasowym rządem. W 1949 roku dotychczasowe władze zwiały na wyspę Tajwan, gdzie rozwijają się całkiem nieźle - ale oficjalnie wojna się nie zakończyła. Choć większość krajów na świecie (w tym Polska) nie uznaje Tajwanu, nie przeszkadza to robić z nimi fajnych interesów i Tajwan ma się w miarę dobrze. Stanowi jednak cierń w boku... no dobra, powoduje to w Chińskiej Republice Ludowej potężny ból dupy - a przypominam, że ten kraj ma oficjalną listę ocenzurowanych słów, przez którą musi być przepuszczany każdy czat, zbudował ekstremalnie kosztową linię kolejową do Tybetu, by się dobrać do ludzi chcących zachować odrębność, tworzy obozy reedukacyjne (czytaj: koncentracyjne), obowiązuje "system zaufania społecznego" (Social Credit System), gdzie każdy obywatel ma określoną pulę punktów, które zyskuje na przykład za segregowanie śmieci, a traci za różne wybryki, które nie są po myśli partii, jak pisanie niepochlebnych rzeczy w necie czy posiadanie znajomych z już obniżonym wynikiem... No dobra, wiele innych krajów, w tym Polska, też ma liczne i poważne grzechy na sumieniu, ale przynajmniej jeszcze mogę wyrazić swoje niezadowolenie z działań władzy i nikt mi za to nie odbierze prawa do jazdy autobusem (choć w TVP pewnie nie wystąpię), no i mogę obejrzeć Kubusia Puchatka (który w Chińskiej Republice Ludowej dostał bana z powodu tego, że używa się go jako personifikację prezydenta ChRL, Xi Jinpinga). A Chiny głoszą swoją Jedność Narodową, według której Tajwan to "taki zbuntowany kawałek komunistycznych Chin".


W dużym skrócie: gdy niektórzy chińscy widzowie zobaczyli dużą flagę Tajwanu na swoich ekranach, to dostali pomieszania zmysłów podobnego ekstremistom islamskim. I nawet jeśli tylko 1% populacji Chin to ekstremiści zdolni do zbrodni w imię dobra narodu, to masz ich czternaście milionów. Ruszyło tsunami hejtu, głównie pod adresem Coco - ludzie domagają się jej zwolnienia i/lub wypadu Hololive z Chin, zgłosili na oficjalną infolinię do spraw wykroczeń przeciw właściwemu myśleniu, "Coco Kiryu" trafiło na listę ocenzurowanych zwrotów, hejterzy zaczęli ją atakować na Twitterze i wysuwać poważne groźby: od "wzięcia sprawy we własne ręce" (tego typu teksty, przepuszczone rzecz jasna przez google translator, widziałem osobiście), po dość paskudne przeróbki i fotomontaże twarzy aktorki się w nią wcielającej (której tożsamość, w przeciwieństwie do większości innych vtuberek, nie jest jakąś tajemnicą), choć nie miałem chęci tego osobiście sprawdzać. Nawet inna postać grana przez tę samą aktorkę dostała nieprzychylne komentarze na twitterze. Zresztą już podczas samej transmisji zaczęły się ataki w czacie (choć YT jest zakazane w Chinach...?), tak że Coco ustawiła na "members only" - ale wkurzeni widzowie decydowali się płacić, żeby tylko przekazać swoje bluzgi i groźby... A to był tylko początek. 



 

 Wszelkie transmisje Hololive na Bilibili ustały i chyba nie zostały przywrócone do teraz - nie wiem na pewno, bo nawigacja na tej stronce średnio mi wychodzi. Samo Cover Corp., które zarządza Hololive, po pierwsze zawiesiło i Haachamę, i Coco na trzy tygodnie (YT, twitter, cokolwiek), po drugie wydało oświadczenia: to po angielsku mówi o "złamaniu zasad poprzez pokazywanie wrażliwych danych" (choć wcześniej nikt nie miał z tym problemu!), a to po chińsku o tym, jak to Hololive szanuje Jedność Narodową Chin. Ponieważ w dzisiejszych czasach do zrozumienia tego typu tekstu wystarczy zwykły automatyczny translator, do fali wkurzenia chińskich widzów doszli wkurzeni fani z innych krajów: że Hololive wrzuciło swoich cenionych pracowników pod autobus zamiast chronić, że klękają przed forsą z Chin, że trzeba było w ogóle nie robić z nimi interesów.

Ano zgadza się, "czeba było" - interesy z Chinami to bardzo ryzykowna sprawa, z wielu różnych względów; choćby takich, że jeśli coś pójdzie źle, to nikt ci nie pomoże. Nawet firma, w której pracuję, dostała niezwykle korzystną ofertę od firmy z Chin i gdyby nie moja podejrzliwość i sprawdzenie wiarygodności kontrahenta przez firmę pracującą przy ambasadzie ChRL w Polsce, to moglibyśmy dużo na tym stracić, bo byli to śmierdzący oszuści. Japońscy twórcy hentajowych gierek dostali psie pieniądze za prawa do dystrybucji na Steam od chińskiej firmy, która wykorzystała fanowskie tłumaczenia na chiński, zrobiła maszynowe tłumaczenia na angielski i pchała te produkty za parę złotych, licząc na szybki zysk najmniejszym kosztem (spoiler: udało się). O łamaniu praw autorskich nie wspomnę, bo to każdy wie. W dużym skrócie: jeśli nie wiesz, co robisz, trzymaj swoje pieniądze z daleka od Chin.

 

 Tomorrow

 

Niemal natychmiast powstały narracje: chińscy widzowie twierdzą, że Coco zrobiła to celowo i "nie pierwszy raz" (niestety wcześniejszych przypadków Coco następującej ChRL na odcisk nie ustaliłem) aby "wyciąć konkurencyjne vtuberki, które na Bilibili zarabiały dużo więcej jak ona" (raczej nieprawda, ogólny zysk z Bilibili był skromny w porównaniu z tym z YT według oficjalnych danych, a popularność Coco wśród anglojęzycznej części widowni na pewno pomogła reszcie japońskich vtuberek w ogóle, nie tylko Hololive). Wśród reszty widzów narracja jest taka, że "Coco jest silną osobą" i "zrobiła to celowo, aby bronić Haachamę, heroicznie ściągając uwagę na siebie". To też wydaje mi się nieprawdą, bo reakcja była przepotężna i szkodzi wszystkim, zresztą widziałem fragment streamu gdzie Coco wygląda na naprawdę zaskoczoną reakcją na czacie, no ale to tylko moje widzimisię.

 

 戦争だね

 

Ekipa zarządzająca uznała, że łatwiej będzie uspokoić nie-chińskich fanów: parę dni potem wydano kolejne oświadczenie przepraszające za błędne reakcje, uzasadniając to między innymi potrzebą chronienia osób z HololiveCN, w domyśle: mogły na nie siąść instytucje rządowe lub ekstremiści, którym ktoś "przypadkiem" podałby ich dane osobowe (i to jest dla mnie przerażające), a Motoaki Tanigo (znany pod pseudonimem Yagoo) dostanie za karę po kieszeni, ale 3-tygodniowe zawieszenie pozostaje w mocy (w nadziei, że sprawa przez ten czas dostatecznie przycichnie). To przyznanie się do błędów chyba trochę pomogło, a niektóre vtuberki też pisały na mediach społecznościowych po angielsku, że "kochają nas wszystkich", co chyba też przyczyniło się do częściowego uspokojenia nie-chińskich fanów i ograniczenia tekstów typu "urządzimy wam drugi Nankin".



Sprawa zatoczyła szersze kręgi: była wspomniana w poważnych tajwańskich serwisach informacyjnych (w japońskich nie, bo nie chcemy rozgniewać naszych chińskich przyjaciół), była też wspomniana w politycznych środowiskach Japonii, które są Chinom nieżyczliwe. Również niektóre vtuberki przestały pokazywać czat na ekranie (Botan zastąpiła czat swoimi własnymi wymyślonymi tekstami), a Matsuri przestanie czytać nicki superczatujących na jakiś czas, żeby przypadkiem czegoś nie chlapnąć. Kanał tłumaczący klipy na angielski, Hololive Moments, okazał się być chiński i wydał kilkustronnicowe oświadczenie po angielsku, jaka to Coco jest paskudna i że nie powinniśmy jej wspierać i że ukrywają wszystkie klipy. Efekt był mniej więcej taki, jakby ktoś poszedł do wątku na Bilibili z wkurzonymi Chińczykami i apelował o zmianę zdania wobec Coco (minus szereg gróźb karalnych i zgłoszenia do instytucji rządowych) - Hololive Moments zostało zajechane i zmemowane, i w sumie dobrze się stało.

Życie osoby utrzymującej się z występowania przed widownią jest stresujące - a vtuberstwo eksplodowało niesamowicie i dla niektórych to może być po prostu więcej, niż się na to pisali (chyba każda z dziewczyn debiutujących w HololiveEN ryczała podczas transmisji widząc, że jest akceptowana przez widownię). Aktorka grająca Coco faktycznie wygląda na twardą babę, która ciężko pracuje, ale jeśli kilka(naście) milionów osób chce ci zrobić krzywdę, to może być naprawdę ciężko wrócić do pracy.

 教室にようこそ

Można meme dragona z głosem mapeta lubić albo nie (ja akurat lubię), ale mimo wszystko cholernie mi szkoda obu występujących. Nie sądzę, żeby było to celowe działanie: chcesz szitpostować i memować by rozbawić widownię i wyciągnąć z tego niezłą kasę, a znienacka jesteś nienawidzona, twoje koleżanki i pracodawca odnoszą z tego tytułu szkodę, a obraz branży zmienił się bezpowrotnie. Jeśli Coco wróci (bo o Haachamę jestem spokojny), to będzie to bardzo trudny powrót - czatu na ekranie prawie na pewno nie będzie (ale jestem pewien, że superczaty zapalą się czerwienią) i hejterzy się ponownie uaktywnią, na co będą odpowiadać nie-chińczycy i generalnie będzie paskudnie.

 

 

I jeszcze jedna refleksja: dopiero gdy coś zniknie, to zaczynasz rozumieć, jaką to miało dla ciebie wartość - i beztroskiej zabawy przy klipach z vtuberkami naprawdę mi szkoda. Nigdy nie byłem waifufagiem, szał na gacha mnie ominął, ale z vtuberkami wpadłem dość głęboko. No cóż, kolejna cegiełka do mojego rosnącego niezadowolenia z otaczającego mnie świata.