sobota, marca 05, 2022

tajemnicze OVA z otchłani dyskowej

W czasach zamierzchłych, z przyczyn nieustalonych pościągałem jakieś OVA. Po dość długim okresie leżakowania postanowiłem się nad nimi ulitować i w końcu je obejrzeć, nim ruszę z oglądaniem kolejnych serii - a przynajmniej 25 minut zaraz po przyjściu do pracy przeważnie udaje się wygospodarować. Obejrzałem wiele z tego, co miałem zachomikowane i poniżej opisuję w kilku zdaniach co z tego eksperymentu wyszło.
Tono to Issho - adaptacja 4-koma, czyli czteroobrazkowego, humorystycznego komiksu. Ten konkretnie stroi sobie żarty z japońskich postaci historycznych ery Sengoku, niestety moja wiedza na ten temat jest przyzerowa. Dodatkowo tu i tam pokazują się japońscy celebryci, o których moja wiedza jest prawdopodobnie wręcz ujemna, bo znam tylko Hard Gaya. Choć całość była dla mnie zbyt hermetyczna, to obejrzałem z fascynacją podobną tej, jaką prawdopodobnie bym czuł oglądając istotę pozaziemską, więc raczej na plus, choć nie polecam.
Kimetsu no Yaiba: Mugen Ressha-hen - manga Demon Slayer na rynku amerykańskim rozwaliła konkurencję niczym gówno po polu, a film tylko kontynuuje tryumfalny pochód tej marki. O ile dla mnie osobiście pierwsza seria tv jest "zaledwie" dobra/bardzo dobra, tak film podobał mi się bardzo: mało bulszitu, mało Zenitsu, za to dużo akcji i emocji. Naturalna kontynuacja pierwszej serii, podkreślająca jej najmocniejsze strony.
Ginga no Uo Ursa Minor Blue - chłopiec mieszka sobie z dziadkiem w dziwnym obserwatorium, skąd czasami wypływają na morze gwiazd, obserwując świat pod nimi. Całość jest bardzo bajkowa, sympatyczna i okazyjnie dziwna bez żadnego konkretnego powodu i daje się przy tym wysiedzieć do końca.
Kyoufu no Bio Ningen Saishuu Kyoushi - prostszy tytuł to "Ultimate Teacher". Do szkoły pełnej chuliganów w opanowanej przez mniejszości etniczne Japonii (???) przybywa superkozak, który chce wszystkich porozstawiać po kątach. Przeciwstawić mu się może tylko panienka, która jest najsilniejsza ze wszystkich nastoletnich bandziorów, ale jej słabym punktem jest ujawnienie koloru jej majtasów. W skrócie: całość jest mocno absurdalna, niestety wiele dziwactw zmierza donikąd i nawet nie wiem, co ma być w nich śmiesznego (a bycie wystawionym przez 20+ lat na "japoński humor" nauczyło mnie wiele), a postacie były dla mnie niesympatyczne. W skrócie: jak dla mnie wujnia.
Code Geass: Nunnally in Wonderland - Code Geass oglądałem jak jeszcze byłem na studiach, a to było jakieś 15 lat temu. Anime, wyraźnie niskobudżetowe i będące głównie zabawą dla fanów, w umiarkowanie wesoły sposób przydziela role znane z "Alicji w Krainie Czarów" postaciom z anime, niestety większość z nich zapomniałem i nawet nie wiem, po co tam były. Wyłącznie dla fanów Code Geass, którzy nawet po kilkunastu latach żyją wspomnieniami.
Fairy Tail x Rave - spotkanie postaci z dwóch różnych mang Hiro Mashimy. Rave nie czytałem i nie mam pojęcia, co się tam dzieje, natomiast Fairy Tail całkiem lubię, nawet jeśli z mało ambitnych powodów (potężny fanserwis, kozacka muzyka w anime). Brak znajomości Rave przeszkadzał trochę w odbiorze, nie żeby autor bardzo głęboko wchodził w psychologię postaci - jest dużo pomyłek, durnych tekstów i walk, czyli wszystko, czego oczekiwałem i nic ponadto.
Midori no Neko - czyli Zielony Kot. Adaptacja jednej z krótkich opowieści autorstwa Osamu Tezuki, o którym powinieneś przynajmniej coś słyszeć. W skrócie: na Ziemi pojawiają się zielone koty, które swoim opiekunom zapewniają szczęście, co jednak w dłuższej perspektywie jest zgubne. Opowieść jest dość durna, ale całość pruje do przodu tak ostro, że oglądałem to z szeroko otwartymi oczami i otworem gębowym. Nie jest to dzieło sztuki, ale upakowane tak gęsto, że ciężko było się oderwać.
So Ra No Wo To Specials - serię tv odbierałem jako "moeszajs z ambicjami", który jednak nigdy nie poszedł z lore wystarczająco daleko jak na moje gusta. Pierwszy odcinek specjalny niewiele pomaga w zmianie tego poglądu, ale drugi wreszcie mówi więcej o świecie otaczającym nasz posterunek i ostatecznie był dla mnie satysfakcjonujący.
Trava: Fist Planet - OVA późniejszego twórcy filmu Redline, gdzie zresztą niektóre postacie z Trava się pojawiają, styl graficzny jest zresztą podobny. O ile Redline jedzie na amfetaminie, tak bohaterowie tej OVA wyglądają raczej na spokojnie zjaranych, mają dziwne dialogi i przez większość czasu raczej wolno kontaktują co się dzieje. Produkcja ma niewątpliwe walory artystyczne, ale według mnie podobnie jak film Redline jest to przerost formy nad treścią, w dodatku w tym przypadku brakuje sporo dzikiej energii filmu.
Ranma ½: Akumu! Shunmin Kou - Ranmy ani nie czytałem, ani nie oglądałem. Szanuję, ale seria jest długa i zawsze wydawało mi się, że całość jest zbyt powolna, by się angażować. Ta OVA pruje do przodu niesamowicie i atakuje cię coraz to innymi postaciami, akcjami i pomysłami. Oczywiście wszystkie te schematy widziałeś już wiele razy, ale skompresowane w jeden hiperaktywny odcinek po prostu bawią.
Grandeek - chyba jest to prolog mangi i na tym moja wiedza się kończy. Jakaś panna ma miecz, w którym mieszka dziadek dający jej wskazówki. Mieczy z duchami w środku jest na tym świecie więcej i niektóre są dosyć wredne, na przykład w OVA pewien duch mści się na zdrajcach, którzy doprowadzili do śmierci jego właściciela. Rozgrywa się to wszystko w dość ciekawym otoczeniu, pełnym starych wodociągów, czyżby jakiś mocno postapokaliptyczny świat? Niestety całość jest chyba zbyt ambitna, bo jest po prostu nudno i cały czas miałem wrażenie, że tę relatywnie prostą historię da się opowiedzieć lepiej i żwawiej. Ale bez tragedii.