poniedziałek, grudnia 27, 2021

Ixion Saga DT

Ixion Saga to była gra online chyba podobna do Monster Huntera - nie wiem za dokładnie, bo serwery zostały wyłączone już dawno temu i nawet screenshoty z niej nie pokazują się w google tak od razu. Grze towarzyszyła seria anime "Ixion Saga DT" - nie mam pojęcia w jakim stopniu i czy w ogóle była ona powiązana z grą, ale prawdopodobnie w ogóle.
"DT" w tytule ma oznaczać "Dimensional Transfer", ale od samego openingu jest silnie sugerowane, że "DT" pochodzi od "doutei" (童貞) czyli "prawiczek", co głównemu bohaterowi mocno przeszkadza, choć bodaj w czwartym odcinku spędził noc z transwestytą. Ale od początku - ciupiący maniakalnie w gry wideo młodzieniec zostaje przeniesiony do fantastycznego świata, a więc mamy do czynienia z ISEKAI! Isekai często mnie odrzuca, bo wprowadza te wszystkie statystyki, levele, czary, klasy postaci i tak dalej z gier wideo, na czym przedstawiany świat najczęściej traci. Tu na szczęście tych wszystkich śmieci nie ma, a Ixion Saga DT ma inne ambicje: chce łączyć randomową komedię z fabułą i tu spoiler: udaje im się.
Reżyser anime ponoć ten sam, co Gintamy, która też rzekomo łączy komedię z fabułą - nie wiem, Gintamę odpuściłem sobie dosyć szybko. Natomiast w Ixion Saga od początku wiadomo co i jak: nasz młodzieniec spada z nieba (literalnie) loli księżniczce i jej dwóm ochroniarzom, pakerowi walczącemu mieczem i pannie z pistoletami. Ta grupa ma za zadanie dyskretnie ją odeskortować do odległego miasta, gdzie nastąpią jej zaślubiny z jakimś księciem, co jest bardzo ważne z politycznego punktu widzenia. Po drodze oczywiście mają pasmo przedziwnych przygód, łącznie z zakładaniem nowej religii i śpiewaniem karaoke, ale anime nie ogranicza się tylko do tych postaci: ładnych parę epizodów koncentruje się głównie na grupie ścigających ich dziwaków, wynajętnych przez jakieś szare eminencje, by zatrzymać księżniczkę i tym samym ślub. Zresztą o wszystkich bohaterach dowiadujemy się całkiem sporo: a to nasz główny bohater w pewnym momencie odczuwa gigantyczną tęskotę za domem i reszta ekipy próbuje mu pomóc, na przykład próbując zrobić hamburgera i colę (co w tym świecie fantasy wymaga zgromadzenia najbardziej toksycznych i niebezpiecznych składników... w naszym zresztą też). Albo mięśniak z mieczem okazuje się być kochającym zwierzęta i inteligentnym człowiekiem z wykształceniem architektonicznym. Albo panna z pistoletami już w pierwszym odcinku okazuje się być faceetem, a łzawa backstory tej postaci, sprzedana w jednym z epizodów, okazuje się byc jednym wielkim kitem. Albo loli księżniczka okazuje się być... a zresztą sami już wiecie, gdzie to zmierza.
W każdym razie: jak dla mnie anime łączyło randumb komedię z całkiem przyswajalną fabułą w sposób bardzo udany. Po prostu byłem ciekaw, co będzie dalej, jaka będzie kolejna przygoda, w jakie to dziwne rejony zawędruje nasza ekipa. Dzięki nieco bardziej rozbudowanym charakterom (w porównaniu do standardowego czysto komediowego anime) seria mocno zyskuje i jest po prostu bardzo dobra. Warto obejrzeć całe, mimo niemałej liczby odcinków.

sobota, października 30, 2021

Kaiba

 Kaiba od samego początku atakuje cię unikalnym stylem i inaczej nie będzie: albo to kupujesz, albo nie, bo niestandardowe projekty bardziej przypominają wczesne kreskówki Disneya z królikiem Oswaldem niż popularne anime. Dziwactwo to jednak działa na korzyść fabuły: bo oto w tym świecie osobowość danej istoty może być zamknięta w metalowym stożku i przeniesiona do innego ciała. Świat poznajemy oczami mocno przymulonego Kaiby, dla którego wszystko jest dziwne - i od razu dowiadujemy się, że mimo infantylnego stylu dzieją się tu rzeczy przykre, acz spodziewane.

 


Bo oto atrakcyjne ciała są sprzedawane zamożnym przez biednych, aby wyżywić rodzinę. Że - a jakże! - ciała mogą być wykorzystywane na różne zboczone sposoby. Albo że dzięki urządzeniu pozwalającemu wnikać w świat wspomnień danej osoby można odkryć naprawdę nieprzyjemne rzeczy. A życie generalnie w świecie tego anime można stracić bardzo łatwo.

 

ambitne anime z silnym zacięciem artystycznym
 

Ze względu na to wszystko seria potrafi być dość obciążająca emocjonalnie - zacząłem ją oglądać w momencie premiery, czyli w 2008 roku, i po epizodzie z Chroniko dałem sobie spokój, bo ten rok nie był dla mnie - delikatnie mówiąc - najlepszym. Obecnie, uzbrojony w wiedzę na temat tego, jakiego kalibru anime oglądam, postanowiłem zacząć od początku i obejrzeć całość.

 

 

Mimo wspomnianej już niezwykłej i dość obco wyglądającej oprawy, mniej więcej pierwsza połowa to jedna z najbardziej japońskich rzeczy, jakie oglądałem: fabuły poszczególnych odcinków opowiadają o trwaniu, cichym przemijaniu, o pokornej akceptacji swojego losu. Nie wierzysz? Obejrzyj sam, bo zdecydowanie warto. Natomiast druga połowa tej 12-odcinkowej serii odpala wątek główny, który prawie w ogóle mi nie podszedł - nie mogłem się w to wszystko wczuć, w dodatku jeden z odcinków (bodajże jedenasty) był tak bezdennie głupi, że aż sobie pomyślałem, że to celowe, na przykład: pewien koleś trzyma niezwykle ważną dla niego rzecz, dla której dokonał wielu paskudnych rzeczy, wygrał i właśnie jest w drodze na szczyt (literalnie, jedzie tam windą). Tak sobie pomyślałem wtedy, jakże tandetne byłoby, gdyby w tej chwili ten cenny przedmiot upuścił w przepaść - zgadnijcie, co się za chwilę stało...


Mimo według mnie słabej końcówki uważam, że Kaiba jest anime zdecydowanie godnym polecenia, i to nie tylko pretensjonalnym dupkom chwalącym każde anime, które wygląda trochę inaczej i nic poza tym - jak dla mnie Kaiba zawiera dostatecznie dużo naprawdę dobrej i wywołującej emocje fabuły, aby obejrzeć całość. Nie był to aż taki hit, jak się spodziewałem, ale i tak jest naprawdę dobrze.


sobota, września 25, 2021

Baka to Test to Shoukanjuu Ni!

Wiele, wiele lat temu miałem dużo więcej czasu na oglądanie anime. Wtedy byłem też bezrobotnym człowiekiem bez żadnych widocznych perspektyw i o bardzo niskiej samoocenie, więc generalnie nie żałuję zmiany tego stanu rzeczy. Mimo to udało się obejrzeć sporo, a część tytułów doczekała się również swoich kontynuacji, których do tej pory nie oglądałem.



Nie inaczej jest z Baka to Test, które jest kolejną szkolną komedią, jakich mamy literalnie setki, jednak setting tutaj jest nieco odmienny: uczniowie mogą przyzwać stworki, które toczą ze sobą pojedynki (za zgodą nauczyciela), a siły mają one tyle, ile punktów zdobył uczeń na testach. Jest też bardzo wyrazisty podział według poziomu zdolności, gdzie ci topowi mają luksusowe klasy, a ci najgorsi z klasy F siedzą przy swoich stolikach na podłodze. Całość jest jednak mocno na wesoło, co akcentuje nie tylko styl przypominający Sayonara Zetsubou Sensei w wersji light (częsta zmiana kolorów, dużo napisów na tablicach i tym podobne), ale też przegięte gagi, gdzie na przykład nad facetem nawiązującym jakąś relację z dziewczyną natychmiast zbiera się sąd kapturowy zazdrośników i wyznacza mu karę.

W 2018 roku oglądałem dwuodcinkową OVA o szkolnym festiwalu i bawiłem się na tyle dobrze, że postanowiłem ruszyć drugi sezon serii tv, który wisiał na mojej liście "currently watching" od, uch, wielu lat. Co do wrażeń...

Seria ma gagi, w liczbie nie większej niż liczba dwucyfrowa. I cały czas pokazuje je na zmianę, aż do znudzenia i jeszcze dalej. O ile w OVA oglądanej wiele lat po pierwszej serii te nie zdążą się znudzić, tak tutaj dość szybko miałem dosyć. Seria na swoje szczęście ukrywa w sobie odcinki odmienne, jak ten z przeszłością hurr durr pettanko dziewczyny i jej problemy z pokonaniem bariery językowej po przeprowadzce do Japonii, ale w mojej opinii nie było ich na tyle dużo, by uratować serię od monotonii. Mimo to nie jest źle, bo hiperaktywność dowozi tę produkcję do szczęśliwego końca, jednak myślałem, że będzie lepiej. Nie żałuję czasu poświęconego na dokończenie tej serii, ale jednak nie mam go aż tak wiele, żeby wyrzucić z głowy myśl, że mogłem obejrzeć coś ciekawszego.

sobota, września 11, 2021

dwudziesta rocznica zamachu na World Trade Center

Trudno uwierzyć, że minęło już tyle lat. Pamiętam to doskonale - zaczynałem właśnie trzecią klasę technikum, miałem wtedy siedemnaście lat. Po powrocie ze szkoły zawsze włączałem tv i przełączając kanały zobaczyłem, że wszędzie serwisy informacyjne nadają o tragedii: samolot wbił się w jedną z wież słynnego budynku World Trade Center i mówiono o "wypadku". Oglądałem na żywo, jak wbijał się drugi: to było bodajże pierwsze ujęcie z poniższego filmiku, z helikoptera telewizji ABC:

W tym momencie już nikt nie miał wątpliwości, co się stało - to był precyzyjnie zaplanowany zamach terrorystyczny. Porwane zostały jeszcze dwa samoloty, z których jeden uderzył w Pentagon, a drugi rozbił się na polach, ponieważ pasażerowie podjęli próbę odzyskania kontroli nad samolotem. Wszyscy zginęli.

Ale to zniszczenie World Trade Center zapisało się w umysłach milionów, a może nawet i miliardów ludzi - również i w moim. To było coś kompletnie nierealnego, jak z filmu - tyle że tutaj ludzie musieli podejmować decyzję o tym, czy skoczyć na pewną śmierć, czy spalić się żywcem (ludzie w pobliżu musieli uważać nie tylko na spadające fragmenty wieżowca, ale też na spadające ciała). Jakąś godzinę później pierwsza z wież zawaliła się, wznosząc chmurę pyłu, która sunęła ulicami niczym w scenie destrukcji z filmu "Dzień Niepodległości". Jakiś czas potem zawaliła się druga, grzebiąc między innymi ponad trzystu ratowników, próbujących ewakuować jak największą ilość ludzi.

Sytuacja była tak nierzeczywista, że naprawdę nie wiadomo było, jak na nią zareagować: jedni płakali i przejęli się losami ofiar, drudzy szydzili z tych pierwszych. Naturalną reakcją obronną umysłu przed traumatycznymi wiadomościami jest żartowanie z tego - tak więc przez pewien czas krążyło mnóstwo niepoprawnych politycznie żartów, lepszych i gorszych (pamiętam, jak na maturze mój kolega zrobił z długopisu i ekierki samolot i wbił go w kartony z sokiem).

Potem naturalnie zaczął się kręcić biznes, komentarze, dochodzenia, polityka i generalnie próba wyciągnięcia z tej tragedii jak najwięcej, jak to zazwyczaj się dzieje przy tak wstrząsających wydarzeniach. Pośród szczerych wyrazów żałoby pojawili się też ludzie cynicznie wykorzystujący sytuację do swoich celów, grając na ludzkich emocjach.

 

Za jedną z bardziej kuriozalnych reakcji uważam komiks (?) Arta Spiegelmana (tak, tego od "Maus") "In the Shadow of No Towers". Opisuje on tam, jak próbuje odnaleźć córkę, która chodziła do szkoły na Manhattanie - i cały chaos i szalone reakcje ludzi na tę tragedię. Dość powiedzieć, że w Stanach nikt za bardzo nie chciał mu tego wydać.



Jednak minęło już tyle czasu - gruzowisko uprzątnięto i postawiono tam One World Trade Center, a kilka innych wieżowców w pobliżu też jest ukończonych lub wkrótce zostanie. Obecnie mamy dużo więcej nowych problemów i zamach na WTC powoli przechodzi do historii, ale przez wiele lat jego konsekwencje wpływały na nasze życie. Niestety nic dobrego z tego nie wynikło dla nikogo: zwiększyły nienawiść do muzułmanów i podejrzliwość według wszelkich obcych chociażby (przez pewien czas u mnie w biurze pracował osobnik z Algierii - dość powiedzieć, że miejsca długo nie zagrzał, choć głównie z własnej winy). Skuteczność tego ataku ośmieliła innych szaleńców, stąd zamachy w Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech ("jak tam somsiedzie, znowu zamach?") i wiele innych. Na lotniskach przechodzisz szczegółowe kontrole i nie możesz zabrać między innymi większych pojemników z płynami - pamiętam, jak na którymś z londyńskich lotnisk nawet widziałem specjalny zlew, do którego musisz wylać nadmiarowe płyny, jeśli przez nieuwagę jakieś zabrałeś.

Atak na WTC był brutalnym przebudzeniem dla ludzi w moim wieku i trochę starszych, że powojenny świat właśnie się zmienił - i to na gorsze, nawet jeśli wtedy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.

sobota, września 04, 2021

Super Mobile Legend Dinagiga

Anime zainteresowałem się pod sam koniec lat 90., a Final Fantasy VII oraz Dragon Ball, który wtedy zaczynał lecieć na nieistniejącym już od blisko dwudziestu lat kanale RTL7, wydatnie w tym pomogły. W przeciwieństwie do dzisiaj, gdzie literalnie możesz włączyć swój smart tv i na najpopularniejszym serwisie streamingowym możesz jakieś tam anime obejrzeć, wtedy dostęp do czegoś innego niż mainstream był mocno utrudniony. Ale jednak człowiek miał świadomość, że gdzieś tam ukryty jest świat hen... to znaczy anime odmiennego od tego, co można zobaczyć w popołudniowym paśmie kreskówek.

 


 

 

Super Mobile Legend Dinagiga to dwuodcinkowa OVA z końca lat 90., jeśli to nie jest oczywiste już po samej okładce. Nie ma się za bardzo o czym rozpisywać: mamy genki girl, która ma Ukrytą Moc, mamy Tajemniczą Dziewczynę z Przeszłością, mamy też kilka oczywistych zrzynek z Evangeliona w postaci pseudomistycznego bełkotu i dziwacznych mechów. Całość jest po prostu przeciętna, ale według mnie solidna, dlatego bardzo niska średnia ocena na MAL (nieco poniżej 5) raczej mnie dziwi.

Ale jest jedna rzecz: w paśmie kodowanym Canal+ puszczano właśnie tego typu rzeczy. Canal+ nadawało (nie mówcie mi, że nadaje dalej) kodowany sygnał, za oglądanie/odkodowanie którego trzeba było dodatkowo zabulić, kupując dekoder. Takie to były czasy, że znaleźli się ludzie gotowi płacić za oglądanie "13 Posterunku", ale było też parę innych, ciekawych rzeczy, jak na przykład "South Park", który miał wtedy swoje pierwsze sezony i był sensacją. Było też Armitage III, Iria i parę innych i nie zdziwiłbym się, jeśli Dinagiga była wśród nich.

Czasy wymieniania się kasetami VHS z nagraniami paskudnie zakodowanych, ale dających się oglądać zapomnianych OVA, hentajów i odcinków South Park słusznie minęły, ale z drugiej strony trochę szkoda - nawet przeciętne produkcje, które udało się wyszarpać, stawały się przez sam ten fakt atrakcyjne i tajemnicze. Oh well.

sobota, sierpnia 21, 2021

Rokka no Yuusha / Braves of the Six Flowers / 六花の勇者

The Book of Bantorra to jedno z moich ulubionych anime w ogóle, którego fabuła zawierała takie odpały, że mało która seria może się równać. 27 odcinków adaptowało 10 tomików light novel, co zmusza studio do wycinania bulszitu i zostawiania tego, co najważniejsze - zabieg ten potrafi być zbawienny i może uchronić widza przed dużą dawką czegoś, co pieszczotliwie nazywam "smętnym pierdoleniem" - postacie w light novels potrafią snuć bardzo abstrakcyjne przemyślenia i porównania, które może dla przeciętnego Japończyka mają jakiś sens, ale zazwyczaj rozwalają się o mur kiepskiego tłumaczenia na angielski. Tymczasem anime Rokka no Yuusha na adaptację jednego tomiku light novel poświęca 12 odcinków...

Pierwsze, co zwraca uwagę, to stylistyka - budynki i niektóre stroje przypominają te cywilizacji Ameryki Południowej, dorżniętych potem przez konkwistadorów. Nic z tego dla fabuły anime nie wynika, a przynajmniej ja tego nie zauważyłem. Nieważne - lore jest takie, że co jakiś czas na półwyspie pełnym toksycznego syfu odradza się Demon Lord, wysyłający zastępy potworów, by mordowały mieszkańców kontynentu. Jednak bogini wyznacza do walki z nim sześciu Bohaterów, których łatwo można poznać po tym, że na ich ciele pojawia się symbol kwiatu złożonego z sześciu płatków. Bohaterowie mają się zebrać, pójść do krainy toksycznego syfu i naklepać Demon Lorda, aby zapewnić ludziom spokój na kolejne parę setek lat.

Oprócz tego istnieją tak zwani "Święci", którzy dysponują jakąś mocą: przywoływania ostrzy, poruszania skał, tworzenia mgły, wywoływania ognia i tak dalej. Albo anime kiepsko to tłumaczy, albo ten system mocy nie ma sensu - niby może być tylko jeden Święty danego "typu" i wszyscy są znani, ale pojawiają się nowe typy, o których wcześniej nie słyszano; Święci mogą być równocześnie Bohaterami; Święci mogą być nawet silniejsi od niektórych Bohaterów i tak dalej. Miałem ochotę czepiać się dużo większej ilości szczegółów, no ale dobra: odradza się Demon Lord, a powołani Bohaterowie wyruszają w podróż, oto i oni:


Adlet Mayer. Wyobraźcie sobie zawsze pozytywnego i pełnego energii bohatera shounena, a potem odejmijcie wszystkie cechy, które mogą sprawić, że bohater jest sympatyczny. Adlet jest denerwującym, natarczywym błaznem, który każdemu wciska kit, że jest "najsilniejszym człowiekiem", choć tak naprawdę jest tylko w miarę zwinny i ma dużo dziwnych broni, niczym ninja. Choć i tak najwięcej czasu spędza na mówieniu o przyjaźni, zaufaniu i uczuciach - w tak naiwny i irytujący sposób, że nawet pozostali Bohaterowie mają go za uciążliwego głupca, a co dopiero widz. Aha, to główna postać tego anime.


Nashetania (Loei Piena Augustra) to księżniczka zagrożonego królestwa, jedna z Szóstki i równocześnie Święta od Ostrzy: potrafi generować je z powietrza i ciskać we wroga, z dość dobrym skutkiem - ostrza skutecznie szatkują tak potwory, jak i otoczenie. Sama w sobie jest dość słaba i jeśli ktoś podejdzie ją z zaskoczenia, to jeden strzał na maskę i leży. Ma swojego simpa (o nim za chwilę), który robi za tanka, podczas gdy Nashetania jest damage dealerem.

Z charakteru naiwna, zupełnie jak ktoś, kto całe życie spędził w pałacu, i bez większego doświadczenia w prawdziwej bitwie. Jako jedyna zaufała Adletowi, denerwującemu przybłędzie znikąd, i razem wyruszają w podróż, gdy pojawia się omen zwiastujący powrót Demon Lorda. Czerwone oczy i strój przypominający królicze uszy wyglądają dość tandetnie, poza tym anime chyba próbuje ją sprzedać jako materiał fanserwisowy #nikogo.

 

Goldov to wspomniany simp-tank księżniczki, wierny niczym pies. Przeciętny pies ma jednak bardziej interesującą i złożoną osobowość od tego osobnika, który zazwyczaj zajmuje się opieraniem o ścianę i mruczeniem pod nosem swoim zaskakująco niskim jak na nastolatka głosem. Potrafi mocno przyklepać i jest bardzo silny, ale jego strój kojarzy mi się ze... ślimakiem? Pewnie przez ten hełm. Klatkę piersiową spina mu pas, który wygląda jak biustonosz i całość wygląda niezwykle wręcz obciachowo.




Flemie/Fremy nosi pasek na klatce piersiowej jako biustonosz i wygląda to niezwykle atrakcyjnie, design 10/10 would order a wallscroll. Z przyjemnością też informuję, że cosplay Flemie istnieje. Niestety tu pozytywy się kończą - osobowość tej postaci to angsty kuudere, jeśli można to tak opisać: zimna........ wycofana........ pragnie zabić wszystkich............... za to, co mi zrobili.............

Mimo że Flemie ma odpowiedzi na wiele pytań fabularnych, reszta pyta ją tylko o mizerną część tego, czego powinni się dowiedzieć. Między nią a Adletem wydaje się iskrzyć, ale wszelkie próby wyrażenia emocji przez którąś ze stron to solidna dawka cringe'u, a w najlepszym przypadku nudziarstwa.





Po paru odcinkach Bohaterowie w końcu zbierają się w umówionym miejscu przy świątyni w sercu dżungli, gdzie ma być aktywowana magiczna mgielna bariera, która odgrodzi resztę kontynentu od wydostających się z przeklętego półwyspu demonów. Nie pytajcie mnie, jak to dokładnie działa, bo nie do końca to zrozumiałem, ale najważniejsze jest to, że cały plan się sypie i KTOŚ za wcześnie aktywował barierę, przez co Bohaterowie zostają uwięzieni i muszą znaleźć sposób, jak się wydostać. No i ustalić, kto spośród nich jest fałszywy, bo miało być sześciu Bohaterów, a przyszło siedmiu.

 

 

Pozostali to:

Maura - wysoka pani w fioletowej sukni (?). Święta od Gór, która potrafi potężnie przyklepać. Ma wyraźne skłonności przywódcze i nauczycielskie, bo jest jedyną osobą, której słucha pewien denerwujący dzieciak. Niestety szybko się też denerwuje i bardzo nie lubi rzeczy, które nie pasują do jej poglądów.

Chamot - wspomniany irytujący dzieciak w zielonych szmatkach, przez co przypomina trochę żabę. Wszystkich podejrzanych najchętniej by torturowała albo z miejsca zabiła - bo jeśli nie są prawdziwi, to od razu będą wiedzieć (jeden płatek ze znamienia Bohatera stanie się u wszystkich czarny). Ma jakąś potężną moc i jest w stanie nią naklepać każdemu, stąd jej bezczelność. Nosi też cały czas ze sobą kłos - po co? By wywołać odruch wymiotny, proste.

Hans - płatny zabójca, co stanowi dowód, że wśród kryteriów wyboru stosowanych przez boginię moralność czy pobożność nie mają priorytetu. Hans jest chyba jeszcze bardziej bezczelny niż Chamot, jak również stylizuje się na kota (czy też catboya): ma sztuczny (chyba?) ogon i co chwilę wplata "nyaa" w swoje wypowiedzi. Jego śmiech jest tak denerwujący, że gdyby to zrobił obok mnie, prawdopodobnie spróbowałbym zrobić mu krzywdę - co niestety źle by się dla mnie skończyło, bo Hans jest niezwykle zwinny i zna swoje rzemiosło. Można powiedzieć, że ma te "kocie ruchy"... I will see myself out.


Fabuła od tego momentu rozwija się tak, jak można to przewidzieć: Bohaterowie omawiają reguły aktywacji bariery i stają się coraz bardziej podejrzliwi wobec siebie. Dramatyczna szarpanina ciągnie się aż do finałowego odcinka, bo dopiero wtedy zostaje ujawnione, kto jest fałszywym bohaterem. Niestety intrygi nie są jakieś specjalnie wyrafinowane i raczej stanowią głównie pretekst do młócki - a według mnie szkoda, bo była szansa na porządną fabułę detektywistyczną, gdzie każda z postaci ma jakiś motyw, została przyłapana na jakimś kłamstwie i widz sam może się zaangażować i próbować odgadnąć, kto jest sprawcą. Tutaj ten element jest znacznie zredukowany.

No ale mamy finałowy odcinek i przyszedł czas na ujawnienie, który z Bohaterów jest fałszywy i to jest główny powód tego, że zdecydowałem się o tym anime napisać. Bo ustalenie tożsamości sprawcy następuje literalnie tak: "lol właśnie żeśmy znaleźli pod ziemią kamienne tablice dokładnie opisujące, jak aktywować barierę i teraz już wiemy, że to właśnie ta osoba to zrobiła xD"

Jako widz jesteś niemal bez szans, by samemu się domyśleć - to tak jak w powieści detektywistycznej na samym końcu okazuje się, że mordercą był ktoś, kto na kartach powieści wcześniej się w ogóle nie pojawił. Uważam, że jest to mocno nie fair i przez to całą fabułę mam za tandetę - a szkoda, bo było kilka ciekawych wątków dotyczących natury potworów, o których powiedziano nam bardzo mało. Na końcu pojawia się ciekawy plot twist, którym Bohaterowie jednak "nie mają teraz czasu się zająć", co tylko dopełnia w moich oczach obraz bałaganu i tandety.

Ile z tego można było uniknąć, gdyby twórcy anime krytyczniej podeszli do materiału źródłowego? Czy kolejne sezony byłyby lepsze? Tego się nie dowiemy, bo anime zaliczyło klapę i kontynuacji prawie na pewno nie będzie. Samej light novel powstało w sumie sześć tomików (plus jakiś jednotomowy spin-off) i od paru lat seria jest w zawieszeniu, czyli w praktyce porzucona.

O ile autor nie pisze czegoś innego pod pseudonimem, to chyba w ogóle zmienił karierę, bo nic innego już nie wydał - a szkoda. Ja sam mam ostrożną ochotę sięgnąć po kolejne tomiki light novel (wszystkie zostały przetłumaczone na angielski), ale biorąc pod uwagę powyższe chyba dam sobie spokój.