sobota, czerwca 04, 2022

House of Five Leaves (Saraiya Goyou)

Z racji zastosowanego stylu postacie w tym anime wyglądały mi na smutne, zamyślone i z bagażem tragicznych doświadczeń. Było to wrażenie kompletnie mylne i szkoda, że obejrzałem serię dopiero teraz.
Główny bohater jest samurajem, i to dość sprawnym, choć widz prawie nie ma szans tego zobaczyć. Masa-san jest bowiem osobą o bardzo skrytym charakterze, brak mu pewności siebie i unika konfrontacji, gdy tylko może. W związku z tym jest wywalany z każdej kolejnej "samurajskiej" pracy i przyjdzie mu literalnie kopać rowy, by się utrzymać. Jednak pewnego dnia los styka go z niejakim Yaichim - człowiekiem olewającym prawie wszystko dookoła oraz prowadzącym mocno kontrowersyjną (mówiąc delikatnie) i na pewno nielegalną działalność polegającą na porywaniu dzieci z bogatych domów z żądaniem okupu. Jego współpracownicy mówią, że oni tak tylko pomagają, że porywają dzieci z domów, w których nie są dobrze traktowane i tak dalej, ale powoli sami przestają w to wierzyć. Yaichi, zafascynowany łagodną osobowością Masa-san, próbuje go wciągnąć w swój proceder, nawet mimo wyraźnego oporu samego zainteresowanego przed wikłaniem się w przestępczą działalność. Czy w związku z tym anime jest o świecie bezwzględnych przestępców w okresie Edo? No niezbyt - jest to bowiem przeważnie lekka opowieść obyczajowa o przemyśleniach Masa-san na temat ludzi, ich historiach i życiu codziennym w tamtych czasach. Są też momenty bardziej dramatyczne i nieprzyjemne, jak to w życiu - ale nic na siłę i na pewno bez popadania w ekstrema. Jest to anime dojrzałe, ale nie "edgy". Jest to anime powolne i prawie pozbawione akcji, ale nie nudziłem się ani chwili. Polecam.

sobota, marca 05, 2022

tajemnicze OVA z otchłani dyskowej

W czasach zamierzchłych, z przyczyn nieustalonych pościągałem jakieś OVA. Po dość długim okresie leżakowania postanowiłem się nad nimi ulitować i w końcu je obejrzeć, nim ruszę z oglądaniem kolejnych serii - a przynajmniej 25 minut zaraz po przyjściu do pracy przeważnie udaje się wygospodarować. Obejrzałem wiele z tego, co miałem zachomikowane i poniżej opisuję w kilku zdaniach co z tego eksperymentu wyszło.
Tono to Issho - adaptacja 4-koma, czyli czteroobrazkowego, humorystycznego komiksu. Ten konkretnie stroi sobie żarty z japońskich postaci historycznych ery Sengoku, niestety moja wiedza na ten temat jest przyzerowa. Dodatkowo tu i tam pokazują się japońscy celebryci, o których moja wiedza jest prawdopodobnie wręcz ujemna, bo znam tylko Hard Gaya. Choć całość była dla mnie zbyt hermetyczna, to obejrzałem z fascynacją podobną tej, jaką prawdopodobnie bym czuł oglądając istotę pozaziemską, więc raczej na plus, choć nie polecam.
Kimetsu no Yaiba: Mugen Ressha-hen - manga Demon Slayer na rynku amerykańskim rozwaliła konkurencję niczym gówno po polu, a film tylko kontynuuje tryumfalny pochód tej marki. O ile dla mnie osobiście pierwsza seria tv jest "zaledwie" dobra/bardzo dobra, tak film podobał mi się bardzo: mało bulszitu, mało Zenitsu, za to dużo akcji i emocji. Naturalna kontynuacja pierwszej serii, podkreślająca jej najmocniejsze strony.
Ginga no Uo Ursa Minor Blue - chłopiec mieszka sobie z dziadkiem w dziwnym obserwatorium, skąd czasami wypływają na morze gwiazd, obserwując świat pod nimi. Całość jest bardzo bajkowa, sympatyczna i okazyjnie dziwna bez żadnego konkretnego powodu i daje się przy tym wysiedzieć do końca.
Kyoufu no Bio Ningen Saishuu Kyoushi - prostszy tytuł to "Ultimate Teacher". Do szkoły pełnej chuliganów w opanowanej przez mniejszości etniczne Japonii (???) przybywa superkozak, który chce wszystkich porozstawiać po kątach. Przeciwstawić mu się może tylko panienka, która jest najsilniejsza ze wszystkich nastoletnich bandziorów, ale jej słabym punktem jest ujawnienie koloru jej majtasów. W skrócie: całość jest mocno absurdalna, niestety wiele dziwactw zmierza donikąd i nawet nie wiem, co ma być w nich śmiesznego (a bycie wystawionym przez 20+ lat na "japoński humor" nauczyło mnie wiele), a postacie były dla mnie niesympatyczne. W skrócie: jak dla mnie wujnia.
Code Geass: Nunnally in Wonderland - Code Geass oglądałem jak jeszcze byłem na studiach, a to było jakieś 15 lat temu. Anime, wyraźnie niskobudżetowe i będące głównie zabawą dla fanów, w umiarkowanie wesoły sposób przydziela role znane z "Alicji w Krainie Czarów" postaciom z anime, niestety większość z nich zapomniałem i nawet nie wiem, po co tam były. Wyłącznie dla fanów Code Geass, którzy nawet po kilkunastu latach żyją wspomnieniami.
Fairy Tail x Rave - spotkanie postaci z dwóch różnych mang Hiro Mashimy. Rave nie czytałem i nie mam pojęcia, co się tam dzieje, natomiast Fairy Tail całkiem lubię, nawet jeśli z mało ambitnych powodów (potężny fanserwis, kozacka muzyka w anime). Brak znajomości Rave przeszkadzał trochę w odbiorze, nie żeby autor bardzo głęboko wchodził w psychologię postaci - jest dużo pomyłek, durnych tekstów i walk, czyli wszystko, czego oczekiwałem i nic ponadto.
Midori no Neko - czyli Zielony Kot. Adaptacja jednej z krótkich opowieści autorstwa Osamu Tezuki, o którym powinieneś przynajmniej coś słyszeć. W skrócie: na Ziemi pojawiają się zielone koty, które swoim opiekunom zapewniają szczęście, co jednak w dłuższej perspektywie jest zgubne. Opowieść jest dość durna, ale całość pruje do przodu tak ostro, że oglądałem to z szeroko otwartymi oczami i otworem gębowym. Nie jest to dzieło sztuki, ale upakowane tak gęsto, że ciężko było się oderwać.
So Ra No Wo To Specials - serię tv odbierałem jako "moeszajs z ambicjami", który jednak nigdy nie poszedł z lore wystarczająco daleko jak na moje gusta. Pierwszy odcinek specjalny niewiele pomaga w zmianie tego poglądu, ale drugi wreszcie mówi więcej o świecie otaczającym nasz posterunek i ostatecznie był dla mnie satysfakcjonujący.
Trava: Fist Planet - OVA późniejszego twórcy filmu Redline, gdzie zresztą niektóre postacie z Trava się pojawiają, styl graficzny jest zresztą podobny. O ile Redline jedzie na amfetaminie, tak bohaterowie tej OVA wyglądają raczej na spokojnie zjaranych, mają dziwne dialogi i przez większość czasu raczej wolno kontaktują co się dzieje. Produkcja ma niewątpliwe walory artystyczne, ale według mnie podobnie jak film Redline jest to przerost formy nad treścią, w dodatku w tym przypadku brakuje sporo dzikiej energii filmu.
Ranma ½: Akumu! Shunmin Kou - Ranmy ani nie czytałem, ani nie oglądałem. Szanuję, ale seria jest długa i zawsze wydawało mi się, że całość jest zbyt powolna, by się angażować. Ta OVA pruje do przodu niesamowicie i atakuje cię coraz to innymi postaciami, akcjami i pomysłami. Oczywiście wszystkie te schematy widziałeś już wiele razy, ale skompresowane w jeden hiperaktywny odcinek po prostu bawią.
Grandeek - chyba jest to prolog mangi i na tym moja wiedza się kończy. Jakaś panna ma miecz, w którym mieszka dziadek dający jej wskazówki. Mieczy z duchami w środku jest na tym świecie więcej i niektóre są dosyć wredne, na przykład w OVA pewien duch mści się na zdrajcach, którzy doprowadzili do śmierci jego właściciela. Rozgrywa się to wszystko w dość ciekawym otoczeniu, pełnym starych wodociągów, czyżby jakiś mocno postapokaliptyczny świat? Niestety całość jest chyba zbyt ambitna, bo jest po prostu nudno i cały czas miałem wrażenie, że tę relatywnie prostą historię da się opowiedzieć lepiej i żwawiej. Ale bez tragedii.

sobota, lutego 19, 2022

Dr. Stone: Stone Wars

Dr Stone jaki jest, każdy widzi. Adresowany raczej do młodszej części publiki (szacuję, że w przedziale wiekowym 10-13 lat - nie bijcie), z mocno przegiętą fabułą i twarzami postaci żeńskich, na których może lądować Boeing z Maseczkami. Jest to jak dla mnie jedno z lepszych anime, jakie miałem przyjemność oglądać w ostatnich paru latach.
Stone Wars to już druga seria, opowiadająca o ataku na bazę Tsukasy, pragnącego stworzyć prymitywny świat superludzi, w opozycji do Senku, który chce uratować siedem miliardów skamieniałych istnień i przywrócić naukę do stanu sprzed kataklizmu, do czego ten koleżka - gdzie chemia, fizyka, biologia i reszta nauk ścisłych are his bitch (suck it down) - jest całkowicie zdolny. Pierwsza seria osiągnęła jak dla mnie poziom geniuszu (a przynajmniej Scen, Które Zapamiętam) opowieścią o ojcu Senku, która w swojej konkluzji miała element rodem z Xenogears. Seria druga ma tylko dwanaście odcinków, ale jest... intensywna, ponieważ wszystkie przygotowania i wynalazki z pierwszej serii znajdują tutaj swój użytek. Maszyna parowa, telefon, walkie-talkie (bo smartfony to nie są i nie będą, dopóki Senku nie oplecie planety na powrót satelitami): to wszystko zostanie wykorzystane do odzyskania "magicznej" jaskini, gdzie jest składnik zdolny nie tylko ożywiać skamieniałych ludzi, ale też posłuży do wyprodukowania dynamitu, który wysadzi (ha!) plan Tsukasy w powietrze. Nowy wynalazek to "tarcza z papieru", której zrozumienie kompletnie mnie zniszczyło, bo literalnie karoserie samochodów w naszym świecie są produkowane na tej samej zasadzie.
Nie spoilując zanadto: dowiemy się, dlaczego Tsukasa jest taki, jaki jest i będzie emocjonalny climax tej historii. Będzie plot twist, będzie akcja, będą cuda z kapelusza wyczarowane przez Senku, przy których MakGajwer to nowicjusz. I anime sprzedało mi to wszystko w sposób przekonujący, fascynujący i dało poczucie dużej satysfakcji, co nie zdarza się często. Ale, podobnie jak część pierwsza, dało mi jeszcze coś, co brzmi może górnolotnie, ale dalej jest prawdziwe: dumę z osiągnięć cywilizacji. Często sobie myślę, że lepiej byłoby nam bez tych ynternetów, irytujących clickbaitów, wynalazków oddalających ludzi od siebie (atomizacja społeczeństwa, jeśli chcemy poudawać mądrych). Ale Dr. Stone pokazuje mi, jak cudownym wynalazkiem są lekarstwa, ile trudu i pomyślunku trzeba, aby zrobić lodówkę albo zwykłą baterię czy żarówkę. Najczęściej postęp technologiczny wspominany jest w kontekście zanieczyszczenia środowiska (które najprawdopodobniej wkrótce zmieni naszą cywilizację to na znacznie gorszą) i broni masowej zagłady, ale jest też ta dobra, optymistyczna strona - i tym uczuciem Dr. Stone wręcz promieniuje.