sobota, grudnia 05, 2020

Tatakau Shisho: The Book of Bantorra

 

Jakieś dziesięć lat temu uciekinierzy ze studia Gonzo założyli własne: David Production. Dziś już słynne za sprawą adaptacji JoJo na pierwszą w historii tej zasłużonej mangi serię telewizyjną, łatwych początków nie miało, szczególnie, że na jedną ze swoich pierwszych serii wybrali temat tak trudny, jak Tatakau Shisho: The Book of Bantorra.

 


 

Anime pojawiło się trochę znikąd i jak samo David Production, początek miało trudny. Pamiętam, jak wielu ludzi dropnęło oglądanie już po pierwszym epizodzie, odrzuconych zamotaną fabułą i kiepskimi elementami CGI (tak, kolego ImpulseM, do dzisiaj ci to pamiętam). Na dokładkę można też dorzucić, hm, spartański opening 1 z piosenką Ali „wszystkie utwory są takie same” Project, do którego dopiero po paru odcinkach dorobiono jakąś animację, którą jednak już trudno było zapomnieć: do obadania jest tutaj https://vimeo.com/13660917 i jest 18+ tak na dobrą sprawę. Zresztą design postaci żeńskich, szczególnie na okładkach tomików light novel (bo mamy do czynienia z adaptacją serii mikropowieści), bardziej wskazuje na anime w stylu innych „książek” (Bible Black, jeśli ktoś nie załapał), niż na coś konkretnego. Mimo tych przeciwności ja zostałem i bardzo się z tego cieszę, bo jest to jedno z najlepszych anime, jakie oglądałem w życiu.

O co chodzi: ludzie po śmierci zamieniają się w książki. A konkretniej: w kamienne tablice. Po ich dotknięciu można poznać wspomnienia zmarłego. Książki te składowane są w bibliotece i strzeżone przez „uzbrojonych bibliotekarzy” (Tatakau Shisho), którzy pilnują, by książkom nic się nie stało, ścigają złodziei i handlarzy wspomnieniową pornografią (nie żartuję). Szefową jest niejaka Hamyutz Meseta, pani z cyckami tak wielkimi, że nawet inne postacie zwracają na to uwagę (a przecież to anime!), której w walce mało kto jest w stanie przyfikać. Poszczególni „bibliotekarze” mają też – a jakże – różne magiczne zdolności, którymi posługują się w walce z adwersarzami.

Co w tym anime jest takiego dobrego? Teraz już znam dobre porównanie: fabuła potrafi wykręcić takie wywijasy, jak pewna raczej znana już gra: NieR. Sytuacja może wywrócić się do góry nogami w ciągu kilku odcinków. Gdy myślisz, że sytuacja jest poukładana, to przyłazi jakiś mocarz, do którego nikt nie ma startu. Dowiadujemy się o postaciach i o samej Bibliotece rzeczy, których lepiej byłoby nie wiedzieć. Jeden tomik light novel to kilka odcinków anime, a potem akcja potrafi mocno „przeskoczyć” i nikt się nie przejmuje, czy kogoś polubiłeś albo sądziłeś, że jest tak, a nie inaczej. Cały czas dzieje się coś nowego i zaskakującego, aż do samego końca, które – w sumie mój jedyny zarzut – nie jest satysfakcjonujące i do końca miałem nadzieję na jakiś ostatni plot twist, no ale niestety zostaliśmy z tym, co się stało i trzeba sobie z tym poradzić.

Nie chcę zdradzać jakichś szczegółów z fabuły – po prostu sam spróbuj obejrzeć. Anime popularności żadnej nie zdobyło i dość trudno jest je polubić, a wiele wymienionych wcześniej cech może odrzucić już na starcie, ale według mnie warto dać mu szansę i obejrzeć przynajmniej pierwsze 5-6 odcinków. Ja, na ten przykład, nabrałem ochoty, by obejrzeć je ponownie...

(tekst pierwotnie powstał na potrzeby cyklu "Kultura" na PPE)