wtorek, listopada 10, 2020

Dylatacja czasu

 Ostatnie parę tygodni (a w sumie bliżej dwóch miesięcy) upłynęły mi niemal niezauważenie. Winą za to obarczam gigantyczną ilość pracy bez żadnego urlopu pomiędzy - jeśli pracujesz fizycznie, to w końcu zabraknie ci tchu, mięśnie zaczną cię boleć, zemdlejesz. Gdy pracujesz umysłowo, to przestajesz w końcu rejestrować szczegóły i masz problemy z koncentracją na czymś bardziej wymagającym niż oglądanie bzdur na YouTube. Szczęśliwie parę dni urlopu, które wziąłem, zdaje się pomagać i wróciła chęć do czytania książek, pracy z podręcznikami do niemieckiego i japońskiego i tak dalej, a kilkutygodniowa przerwa świąteczna jest coraz bliżej, więc powinno mi się udać dojechać do końca roku w miarę bezpiecznie. Dodać należy, że 2020 jest po prostu wyjątkowy pod względem ilości pracy, a nie wiadomo, co przyniesie kolejny - więc lepiej zakasać rękawy i robić to, co jest, bo równie dobrze wkrótce może być do roboty bardzo niewiele.

 


 

Ostatni wpis był jakoś w okolicach zawieszenia koleżanek Coco i Haachamy za wspomnienie o Tajwanie, co spowodowało silną, negatywną reakcję wilczych wojowników z Chin. O co chodzi: nawiązując do naszego krajowego Macierewicza ("jako złodziej głośno krzycz: łapać złodzieja!") i wielu przed nim i po nim, Chiny stosują obecnie w swojej dyplomacji agresywną retorykę: zamiast działać zakulisowo, spokojnie i dyskretnie, jadą na ostro po tych, którzy ośmielą się powiedzieć coś złego o Chinach i Chińczykach. Taktyka ta równocześnie propaguje jedność narodową i etniczną i wielu ludzi się na to łapie - odpryskiem tego jest kilku(nasto?)tysięczna armia dzielnych wilczych wojowników, gotowych spamować, memować i robić inne nieprzyjemne internetowe rzeczy tym, którzy nastąpią na odcisk Jedności Narodowej Chin. Nikt im za to nie płaci - robią to z własnej woli, z różnym skutkiem. Sam termin pochodzi od "Wolf Warrior" - filmu akcji o dzielnych chińskich madafakach zwalczających zagrożenie ze strony Amerykańców.




Obawiałem się o los aktorki wcielającej się w postać wspomnianej wyżej Coco, bo gdy dostajesz groźby tego, że "wynajmą Yakuzę i cię zabiją" albo teksty w stylu "spóźniłem się na pogrzeb twoich rodziców, ale na twój powinienem zdążyć", tudzież zdjęcie twojej twarzy jest spamowane na twitterze, to twój zapał do dalszych występów może zmaleć do zera i może trzeba będzie poszukać sobie nowej pracy. Moje obawy okazały się bezzasadne, bo koleżanka Coco ma na to wszystko, mówiąc najdosadniej, wyjebane - na końcu jej streamów jest plansza z niewybrednym komentarzem pod adresem hejterów plus parę innych szczegółów. Spamerzy i inni przeciwnicy literalnie płacą za członkostwo w jej kanale, aby móc dalej spamować i pisać wielce kontrowersyjne rzeczy (które w rzeczywistości wypadają nieporadnie i śmiesznie z powodu braku zrozumienia angielskiego). Nawet podczas gry w Among Us, gdzie trzeba było wykupić członkostwo kanału (co w praktyce oznacza miesięczny abonament), jakiś Chińczyk się wbił (a więc zapłacił) i miotał okrutne klątwy typu "loser" czy "shame", zresztą wykopano go w minutę, ku uciesze Coco (heheszki z komentarzy: "grał żółtym ludzikiem", "Chińczyk gra w grę, gdzie wolno głosować").

 


 Drobna dygresja: jeśli pójdziesz na przykład na 4chan głosić jakieś naprawdę durne idee, to ktoś z wielką przyjemnością zaraz powie ci, że jesteś debilem. W Chinach, gdzie w pewnych sprawach dozwolony jest tylko jeden pogląd, rosną dzięki temu naprawdę duże ryby: ludzie kompletnie zatracający się w swej walce o jedność Chin, którzy dzięki naiwnemu spamowi uważają, że kontynuują walkę Wodza Mao i pouczają barbarzyńców (nas), zakłócających równowagę yin i yang, jak również tworzą wielostronnicowe manifesty stanowiące program ich działań i ideologii za tym stojącej. Nie przesadzam, widziałem to osobiście. W zestawieniu z błahością ich działań, czyli pisanie "loser" do animowanej dragon girl z wielkimi cyckami i o głosie mapeta, szitpostującej w necie, całość wygląda komicznie - bo w chińskim necie nie znalazł się nikt, kto by cię złapał za rękę i dał do zrozumienia, że już wystarczy na dzisiaj. Podobno wspomniany akapit wyżej żółty kolega też opisał swój wyczyn jako wielką krucjatę przeciw złu, co jest śmieszne samo w sobie - jeśli kiedyś regulacje w Chinach się poluzują (a żadna władza nie trwa wiecznie), to nasi koledzy z ludu Han będą musieli się szybko przystosować...

 



Ofiarą całego tego zamieszania okazało się Hololive CN - sześć dziewczyn, z których dwie mówią biegle po angielsku: Artia i Civia. Civia była aktywna głównie na Bilibili (chiński odpowiednik YouTube, które - podobnie jak Twitter - oficjalnie w Chinach nie są dostępne), natomiast Artia jest... jednym z modów na r/hololive, oprócz Bilibili streamuje głównie na Twitchu i jest małym gremlinem/memelordem, którego można dość łatwo polubić. Zresztą sam jakoś ją dodałem na twitterze i czasem postowałem jakieś screencapy z jej streamów - jeden nawet retweetowała i powiadomienia o lajkach dostawałem chyba przez tydzień. 




 

Cover Corp., zawiadujący Hololive, jest w Chinach teraz mocno niepożądany, w związku z czym biedne dziewczyny, w tym Artia, były zagrożone represjami za "branie splamionych pieniędzy"... Czy aby na pewno? Koleżanka Artia parę miesięcy temu na streamie otwarcie przyznała, że w 2016 roku osobiście brała udział w spamerskich wjazdach i atakach chińskich nacjonalistów - i o ile obecna sytuacja Hololive CN jest mi nieznana, tak jedynie Artia zdjęła swój avatar z oficjalnego konta twitterowego. Gdy filmik dokumentujący jej mówienie o przykrych rzeczach, które robiła, zyskał pewien rozgłos, koleżanka odniosła się do sprawy a swoim backupowym koncie twitterowym, skrzętnie teraz ukrytym, ale w necie nic nie ginie. Oprócz tego krąży wiele domniemań i screenshotów, według których alternatywne konta Artii mówią o "trzymaniu linii obrony", potępiają Coco za "mówienie o polityce", "braniu splamionych pieniędzy" (a jednak!) i generalnie mówienie rzeczy, które poza Chinami są bardzo niemile widziane.

 


 

No ale dobra, biedna dziewczyna rozdarta między dwoma światopoglądami, atakowana z obu stron, cóż ma zrobić w tych bardzo trudnych dla niej chwilach? Ja tego nie wiem, ale sama Artia wybrała streamowanie na Bilibili (wspólnie z koleżanką z HoloCN, Doris - zresztą pozostałym koleżankom z HoloCN również można zadać parę kłopotliwych pytań, może za wyjątkiem Yogiri) wspomnianego wcześniej w tekście filmu "Wolf Warrior"... dwa dni po powrocie Coco na YouTube... Ja miałem dosyć tego zamieszania i dałem unfollowy tak Artii, jak i Civii, bo po co mam się w tym babrać.

 


 

Aby zakończyć jednak pozytywnym akcentem: koleżanka Haachama prosi o przysyłanie jej zdjęć i filmików z miejsc, gdzie mieszkają jej widzowie. Nie wiem, czy coś podeślę, ale profilaktycznie dzisiaj podczas spaceru parę krótkich klipów nagrałem.

Brak komentarzy: