sobota, listopada 21, 2020

Marzenia

Nie jest tajemnicą ani zaskoczeniem, że uważnie śledzę to, co się dzieje w vtuberowym świecie Hololive - o ile oglądanie pełnych transmisji zdarza mi się może raz na tydzień (bo po prostu nie mam na to czasu), tak wszelkie klipy ogląda mi się bardzo łatwo, a i od czasu do czasu wejdę na jakiś stream, by obejrzeć fragment na żywo. Ostatnio zdarzyło mi się trafić na czytanie superczatów u koleżanki Kiary; jej popisy nie przypadają wszystkim do gustu, ale z drugiej strony ten, kto został, to został na dobre i teksty o "kulcie" nie są takie znowu przesadzone według mnie.


 

 Zdaniem części widzów Kiara wychodzi do publiki z sercem na dłoni i przekazuje autentyczne, pozytywne emocje, tak bardzo w tych trudnych dla psychiki czasach potrzebne. Oczywiście w tym momencie należy przytoczyć ważne, niełatwe pytanie nie-koleżanki Artii: "do yu rele beleb", a konkretniej: "jak mocno bierzesz sobie do serca to, gdy postać na ekranie mówi, że cię kocha". Dla mnie osobiście tego typu teksty nigdy za wiele nie robiły oprócz komunikowania faktu, że osoba występująca dziękuje widowni za obecność i docenia zaangażowanie.



Natomiast po drugiej stronie ekranu siedzi żywy człowiek i podczas dziesiątek i setek godzin śmieszkowania będą momenty, gdy wyjdzie na wierzch bardziej realistyczne oblicze. Czy vtuber mówi to z wyrachowania, by widownia poczuła się zaangażowana i zaczęła sypać kasą w superczatach, czy przebijają się autentyczne, szczere emocje, pozostaje kwestią otwartą i zależy od indywidualnej interpretacji każdego widza.



Wracając do mojego przypadkowego wbicia na czytanie superczatów przez Kiarę: akurat trafiłem na fragment, gdzie dziękuje ona widzom za to, że "pozwolili jej spełnić marzenia". Ponoć działo się u niej kiepsko (coś czytałem na ten temat, ale po co powtarzać paskudne rzeczy), ale w końcu trafiła na robotę w Hololive i od tego czasu praktycznie "żyje swoim marzeniem", w co akurat wierzę - obserwując dziki entuzjazm i graniczącą z ADHD aktywność tak na YT, jak i Twitterze. To grozi szybkim wypaleniem, ale na razie nie myślmy o tym.
Wspomniała również, aby nie zapomnieć o swoich marzeniach - i choć jest to ekstremalnie banalne, oczywiste i ograne do granic możliwości, akurat mocno do mnie trafiło, bo i moment był odpowiedni.




Jakie były i jakie są teraz moje marzenia? Kiedyś chciałem zostać... pisarzem. Uważam, że mam jakąś drobną iskrę talentu w tej dziedzinie, ale za mało, by napisać coś - opowiadanie, powieść - co porwie rzesze ludzi, zapewni mi dostatek i sprawi, że będę "żył tym marzeniem": że ludzie będą chcieli więcej tego, co wymyślę, że będą się nad tym zastanawiać i o tym dyskutować, że znajdą się nerdzi dopytujące o najdrobniejsze szczegóły. Wiele lat temu prowadziłem w Action Magu kącik z opowiadaniami, posyłałem jakieś swoje próby do paru czasopism, raz na parę lat siądę i napiszę kilka stron, ale nic z tego - bo widzę, jak bardzo jest to słabe i że nie ma szans w konkurencji nawet z tymi dostępnymi na rynku rzeczami, które osobiście uważam za szajs; dlatego jak szybko zaczynam coś pisać, tak szybko to porzucam.



Jakoś tam twórczo robię coś na YouTube, ale po sześciu latach zabawy w to bez jakiegoś istotnego sukcesu też się w tym temacie wypaliłem i w tym roku mocno przyciąłem swoją aktywność. Po prostu po tym, ile pracy poszło na przykład w polskie napisy do NieR czy krótki filmik o Fire Punch postanowiłem, że można swój twórczy czas wykorzystać efektywniej. Po zweryfikowaniu wszystkiego moim marzeniem jest dobicie do 1000 subskrypcji - a że tempo przyrostu popularności kanału to jakieś 100 subów rocznie, więc może się to uda zanim dobiegnę czterdziestki.


Od prawie dwóch lat mocno zaangażowałem się też w coś, co powinienem zacząć już jakieś dwadzieścia lat temu - naukę języków obcych, w czym, dla odmiany od wszystkiego innego, mam jakieś regularne postępy. Geniuszem nie jestem, ale jeśli włożysz odpowiednio dużą ilość godzin w naukę, to siłą rzeczy będziesz lepszy i brak "talentu" można w dość sporym stopniu skompensować zwykłym grindem. Z niemieckim mam w tym roku olbrzymi progres - na tyle, że chyba wszedłem na to osławione "plateau", gdzie czujesz się w miarę komfortowo i trochę czasu zajmie, zanim znowu nastąpi zauważalny progres w drodze poprzez poziom średniozaawansowany. Moim marzeniem jest zdać w przyszłym roku na certyfikat B1 - bo o ile przez większość życia wszelkie certyfikaty językowe miałem w pogardzie, tak z wbicia certyfikatu C2 z angielskiego w ubiegłym roku cieszyłem się jak chyba z niczego innego w życiu.

Prawdopodobnie jestem też gotowy na poziom N4 z japońskiego - tu progres jest dużo wolniejszy, bo im dalej w las, tym język ten robi się coraz bardziej obcy. Dodatkowo z certyfikatem aspekt "uczenia się pod egzamin" (uważania na wszelkie pułapki typowe dla testów jednokrotnego wyboru) gra dużo większą rolę niż przy egzaminach z angielskiego czy niemieckiego (gdzie stawia się na sprawdzenie normalnej komunikacji: czytania, pisania, rozumienia ze słuchu, rozmowy). Czy będę w stanie to zrobić? Powoli przestaje to być marzeniem, a realnym celem do osiągnięcia, co jeszcze rok temu wydawało się być odległą przeszłością.


Powyższe wnioski są dość oczywiste i jasne, ale potrzebowałem jakiegoś impulsu, by się nad tym zastanowić i pozbierać w całość. Do końca roku i przerwy świątecznej zostało już tylko kilka tygodni i powinno udać się dotrwać.

Brak komentarzy: